Drive My Car to film specyficzny, chciałoby się rzecz osobliwy. Takie też są powieści i opowiadania Harukiego Murakamiego, na których opiera się produkcja. Było to pierwsze moje spotkanie z kinem japońskim, a Murakami niegdyś był moim pierwszym kontaktem z literaturą tego kraju. Obydwa na stałe zainteresowały mnie tym odległym dla nas – Polaków – światem.
Murakami na ekranie
Światy budowane przez Murakamiego są bytami odrealnionymi a bohaterowie, którym przychodzi w nich żyć postaciami wyjątkowymi o fascynujących historiach. Wszystko wydaje się ze sobą połączone. Postacie stykają się ze sobą, nie zdając sobie sprawy z wagi ich spotkania oraz więzi, jaka ich łączy. Każdy szczegół ma znaczenie i wpływa na to, jak funkcjonuje świat otaczający bohaterów. A on z kolei serwuje odbiorcy rzeczy realne i nierealne (niekiedy wręcz magiczne i mistyczne) w sposób wyjątkowo spójny. Udało się to ukazać na ekranie. Ryûsuke Hamaguchi pokazał Murakamiego. Jednak czy coś, co sprawdza się na papierze, daje radę również na ekranie?
Opowiadanie to pochodzi ze zbioru Mężczyźni bez kobiet i już sama nazwa może dać nam delikatną wizję tego, o czym będzie historia. To właśnie kobieta jest w centrum zainteresowania tego filmu. Żona pewnego reżysera, która znika z jego życia. Odchodzi bezpowrotnie, a pozostawiona przez nią pustka i wydarzenia, jakie następnie spotykają głównego bohatera, zaczynają prowokować niegdyś szczęśliwego reżysera do zadania sobie szeregu pytań. Czy aby na pewno znał swoją ukochaną? Czy faktycznie go kochała? Kim była?
Tyle pytań, tak mało odpowiedzi
Opowieść nie daje odpowiedzi na pytania, jakie stawia przed sobą główny bohater. Całość opływa w niedomówienia i prowokuje widza do własnych poszukiwań. Jest taka nie tylko z samej natury historii, ale także kultury, w jakiej powstała. Drive me car jest japoński na wskroś, co dla większości osób z naszego kręgu kulturowego (w tym mnie) wymaga przyzwyczajenia się do niego. Chociażby pod względem tego, jak bohaterowie się zachowują, mówią, czy prowadzą ze sobą interakcje. W momencie, w którym „załapiemy” klimat i kulturę miejsca, w jakim całość się dzieje, zaczynamy w pełni odczuwać emocje, jakie niesie ze sobą opowieść.
Film jest długi. Trwa aż trzy godziny, nie śpieszy się, prowadzi widza spokojnie. Miejscami wręcz zanudzając go na śmierć po to, by w następnej minucie zaskoczyć i wbić w fotel z wrażenia. Akcja filmu zmienia się z czasem jego trwania. Główny bohater odbywa swego rodzaju podróż, a my stajemy się biernym uczestnikiem tej drogi. Nudę i szok przeżywamy wspólnie.
Pod względem technicznym świat przedstawiony jest po prostu piękny. Ujęcia, muzyka, dźwięki, przez większość czasu standardowe i poprawne, nagle wyskakują na widza w momencie, w którym najmniej się tego spodziewa, zachwycają. Na szczególną uwagę zasługuje także aktorstwo, które jest naprawdę dobre.
Czy polecam Drive my car?
Trudno jednoznacznie stwierdzić. Czy żałuję, że go zobaczyłem? Zdecydowanie nie. Z jednej strony jest to kino niespotykane i jedyne w swoim rodzaju. Z drugiej zdarzały się momenty, gdy miałem ochotę wyjść z siebie z nudów. Całość jest zdecydowanie dziełem spójnym i przemyślanym o własnym charakterze i naturze. Jednak na pewno nie wpasuje się w każde gusta.
Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj ->meteor.amu.edu.pl/programy/kultura