Boston Celtics to zespół, który jeszcze na długo przed powstaniem NBA był symbolem wielkiej drużyny. Świetnie zarządzanej, posiadającej wielkich sportowców i wielkich trenerów. Siedemnaście tytułów mistrzowskich, legendarne dynastie, wspaniałe indywidualności, stała obecność w play-offach i… 0 zdobytych trofeów od 2008 roku, czyli utworzenia ostatniej mistrzowskiej Big Three. Dziś Celtowie nadal znajdują się na szczycie konferencji. Mówi się o nich w superlatywach i jeśli nie dojdzie do katastrofy, po raz kolejny zagrają w play-offach. Historia się powtarza. Dlaczego zatem warto skupić się w tym sezonie szczególnie na tej drużynie ze wschodu i dedykować jej artykuł? Czy warto się łudzić, że w TD Garden w 2023 roku pojawi się 18. puchar Larry’ego O’Briena?
Na rozdrożu
Celtics zakończyli swój fantastyczny, poprzedni sezon dość bolesną porażką w finałach przeciwko Golden State Warriors wynikiem 2:4. Nie można było jednak podważyć czysto racjonalnie tego, że Boston zdobył miejsce w sercu każdego fana koszykówki, który śledził ich poczynania. Curry zdobył czwarty pierścień, a wielka trójka z Oakland dała jeszcze jeden popis umiejętności. Celtowie tymczasem swoją drogą do finałów udowodnili, że są godni największego podziwu. Najpierw gładki ślizg po Brooklynie Duranta, a potem zażarte siedmiomeczowe serie przeciwko doświadczonemu kolektywowi Heat i przeciwko obrońcom tytułu Bucks. Warriors po stosunkowo łatwo wygranych meczach tylko czekali na wykończonych bostończyków, których dobili wskutek m.in. wypalenia zawodników. Jayson Tatum był wyraźnie przemęczony i mimo iż forsował rzuty tak, jak to robił przez większość sezonu, nie wystarczyło to, by pokonać silny organizm Golden State Warriors.
Wszyscy zastanawiali się czy wygrana w finałach jest w ogóle możliwa dla Bostonu, skoro nie udało się tego dokonać nawet z tak silnym składem i zdolnym trenerem. Czy jest możliwe, by wyciągnąć coś więcej z tych zawodników, czy którąś z pozycji można jeszcze bardziej wzmocnić? Przecież niemal wszyscy zawodnicy spisywali się doskonale, gdy dostawali swoje szanse. Wydawać by się mogło, że 2022 rok był momentem szczytowym dla Celtów, kiedy doszli do ściany swoich wielkich umiejętności. Skoro tak świetna dyspozycja nie wystarczyła, to jaka zagwarantuje triumf i historyczną przewagę nad Lakers?
Słodko-gorzki Ime Udoka
Najważniejszą rolę w całej historii o przemianie Bostonu, którą mamy przyjemność teraz oglądać, odegrał Ime Udoka. O ile były członek sztabu szkoleniowego Filadelfii 76ers czy Brooklyn Nets potrafił stworzyć fundamenty pod świetną koszykówkę gwarantującą finał (i to w jeden sezon), tak zdaje się, że błyskawicznie zakończył to, co stworzył. Został zawieszony na rok przez klub w swoich obowiązkach w ramach kary za romans z jedną z pracowniczek Celtics.
Echa tej afery były tak ogromne w swoim zasięgu z powodu dwóch aspektów. Trener miał żonę, a na dodatek zarząd nie popisał się w kwestii podejścia do problemu. Zamiast poinformować zawodników o bieżącym przebiegu wydarzeń, Brad Stevens – menedżer generalny – wraz z właścicielem Wycem Grousbeckiem okopali się w biurze. Próbowali rozwiązać problem w kuluarach, podczas gdy do graczy dochodziły twitterowe plotki, traktujące choćby o tym, że Ime Udoka ma zająć miejsce na ławce ich największych konkurentów z Brooklynu, zastępując Steve’a Nasha. Sam Udoka nie mógł przekazywać żadnych informacji i kontakt z nim w kwestiach klubowych był ograniczony niemal do zera. Zawodnicy pozostawali bez wiarygodnych informacji, czerpiąc wiedzę od dziennikarzy, co dla wielu było wręcz absurdalne. Na ten problem zwracał uwagę choćby Marus Smart w rozmowie z „The Athletic”:
Z tego, co nam powiedziano, to był tylko zawieszony. Nie wiedzieliśmy, że zmieni pracę. Myśleliśmy, że po roku wróci. To dlatego cała sytuacja jest niejasna. Tym bardziej, że zbyt wiele nam nie zdradzono.
Grousbeck nie poprawiał też swojego położenia innymi, wyjątkowo nietaktownymi zachowaniami. Publicznie między wierszami zarzucił kibicom przecenianie zawodników Bostonu i uznał, że kibice zbyt szybko przypisują drużynie możliwość wejścia do tegorocznych finałów. Za przykład wskazał mecze z Heat czy Bucks, podczas których rywale nie odstępowali na krok Celtów. Był to bardzo zły moment na lekcje pokory i hamowanie marzeń fanów. Grunt palił się pod stopami – zwolniony fenomenalny szkoleniowiec, rosnące niezadowolenie koszykarzy, niepochlebne opinie publicystów, a teraz w dodatku, być może, nieświadoma prowokacja kibiców. Sprzężenie zwrotne między zarządem a pracownikami stało na zatrważająco niskim poziomie. Wszystko wskazywało na to, że erupcja nastąpi jeszcze przed sezonem.
Żółtodziób Mazzulla
Jakby kontrowersyjnych ruchów było mało, do TD Garden w miejsce Udoki nie przybyła żadna sława. Początkowo dla wielu stało się to przesłanką tego, że ukarany pierwszy trener, mimo groźnie wyglądającej sytuacji, prawdopodobnie powróci do trenowania Celtics. Któż bowiem chciałby odrzucić tak cenionego specjalistę, który w jeden sezon odniósł tak wielki sukces? Szczególnie, że cały proces przebiegł w zgodzie i porozumieniu. Los Udoki z perspektywy Bostonu był na ten moment już nieistotny. Liczyła się teraźniejszość, a w niej na ten moment było miejsce tylko dla Joe Mazzulli – asystenta poprzedniego szkoleniowca.
To wcale nie żadne znane nazwisko, autorytet z przeszłości, legenda, doświadczony szkoleniowiec, wielki umysł, a nawet nie były zawodowy koszykarz! Zwyczajny człowiek, który grał w koszykówkę tylko w szkole średniej i college’u. W samej NBA był dopiero od trzech lat, a w sztabie tylko raz, w Fairmont, pełnił rolę kogoś więcej niż asystenta. Dla przeciętnych kibiców nie wyglądało to przekonująco, tym bardziej że po ostatnich wydarzeniach Boston chciał kontynuować swoją ścieżkę, ponawiając atak na mistrzowski tytuł.
Wszystko wskazywało na to, że obecny sezon potraktowany zostanie jak okres przejściowy, bez wielkich oczekiwań zarządu. Nikt nie wiedział, czego się spodziewać po debiutancie. Jedyne, w co można było wierzyć, to w chęci i ambicje zawodników oraz dobrą znajomość swoich graczy przez trenera Mazzullę. Marcus Smart starał się wzmocnić jego wizerunek, chwaląc nowego szkoleniowca i wskazując na jego świetne zrozumienie pracy drużyny i jednostek.
Mimo tego w koszykówce znamy bardzo mało przypadków, w których żółtodzioby osiągają sukces. Pierwsi, którzy przychodzą na myśl, to Paul Westhead z legendarnym Patem Riley’em w erze Showtime Los Angeles Lakers. I o ile Westhead nie był bliżej związany z koszykówką, to jednak Riley był gwiazdą ligi i mistrzem, a to już coś. W dodatku w swojej drużynie stanowił inspirację dla innych. Patrząc teraz na biografię Joe Mazzulli, trudno było uwierzyć, że ten człowiek mógłby pociągnąć drużynę dalej niż jego mentor. Dobre relacje z drużyną to nie wszystko. Aby trenować jedną z dwóch najbardziej utytułowanych marek w najlepszej lidze świata trzeba mieć zdecydowanie więcej do zaoferowania niż empatię.
Niesamowity początek Mazzulli
Nowy trener Celtics wszedł w 2023 rok, mając w garści dwa tytuły trenera miesiąca za przełom października i listopada oraz grudzień. Był również na szczycie Konferencji Wschodniej, a samą przygodę z NBA jako pierwszy trener zaczął od szokującego bilansu 14-1. Zdaniem wielu Boston Celtics grają najefektywniejszą koszykówkę ze wszystkich drużyn, co wiąże się oczywiście w dużej mierze z kapitalną statystyką strzelecką.
Funkcjonowanie ofensywy Bostonu nawiązuje do czasów Summer Time San Antonio Spurs. Widać dobrą atmosferę w zespole i zwiększenie znaczenia aspektu drużynowości. Na dodatek w ataku pojawiło się niewidoczne jeszcze sezon temu wyrachowanie i bezwzględność. Celtowie zajmują 2. miejsce w klasyfikacji punktowej ze 118 oczkami na koncie i 1. miejsce w różnicach punktowych (średnio sześć na mecz). Wyraźnie pokazuje to, że Celtowie odrobili lekcje z poprzedniego sezonu, nie dając rywalom możliwości na zaskoczenie ich, jak uczynili to Warriors. Boston po raz pierwszy od czasów filozofii ubuntu wyraźnie się zjednoczył i istotnie prezentuje najwyższy poziom drużynowości w lidze NBA.
Powodem do zmartwienia była jedynie przeciętna gra w obronie. Przy tak dysponowanych atakujących Celtów nie było jednak mowy o jakichkolwiek pretensjach, że drużyna ze Wschodu nie jest pod tym względem w czołówce. Wybitny atak zapewniał drużynie Mazzulli kolejne zwycięstwa, demolując poszczególnych rywali. To dyspozycja w ofensywie i sposób działania stały się wręcz ikoniczne dla pracy nowego trenera Celtics. Już na tym etapie rozgrywek osiągnął próg 120 punktów w offensive rating, co jest najlepszym wynikiem w historii. Miażdżący atak to wizytówka bostończyków w obecnie trwającej kampanii.
Po co komu rzuty?
Patrząc na suche statystyki ofensywne, trudno nie zgodzić się z tym, że Boston jest świetnie atakującą drużyną. Co jednak, gdyby ktoś powiedział, że zawodnicy Mazzulli wcale nie są tak bardzo nastawieni na atak, jak wskazują na to liczby? Z pewnością wielu nie potraktowałoby tej osoby poważnie. Jest w tym jednak sporo prawdy. Nie bez przyczyny porównałem atak Celtów do słynnej taktyki Grega Poppovicha. Boston Celtics nie lubi atakować kosza.
Czy znajdą się statystyki, które jasno to potwierdzą? Na pierwszy rzut oka z pewnością nie. Wystarczy jednak obejrzeć parę meczy Bostonu, by dostrzec, o co w tej kwestii chodzi.
Drużyna Mazzulli dała się poznać w tym sezonie od strony absolutnych mistrzów podań i kreatorów gry. W praktyce ich pierwsza piątka składa się niemal w całości z rozgrywających, a piłka jest w ruchu do ostatniej z 24 sekund. Niesamowita wymienność pozycji, wzajemne tworzenie przestrzeni i szalenie intensywny ruch piłki powodują, że zawodnicy ze Wschodu seryjnie zyskują szanse na łatwe rzuty. Drużyna wygląda tak, jakby każdy myślał za siebie i za drugą osobę i dokładnie wiedział, gdzie znajduje się kolega. Obserwowanie ich w rozegraniu to czysta przyjemność, kompletnie inne podejście do gry w koszykówkę.
Zielona maszyna Celtics
Zawodnicy innych drużyn wyglądają na kompletnie zagubionych przy sposobie gry Celtów, dla których początki meczów są równoznaczne z miażdżeniem rywali. W starciu z Miami Heat dysponującymi jedną z lepszych defensyw (w czym wielka rola Bama Adebayo i Jimmy’ego Buttlera), udało im się nawrzucać w pierwszej kwarcie 18 punktów, podczas gdy ofensywa The Heatless zdołała zdobyć jeden punkt.
To samo stało się w grudniowym starciu z Milwaukee Bucks. Ci w pierwszych minutach spotkania stracili panowanie nad jego przebiegiem. Bostończycy bardzo szybko wrzucili im tyle punktów, ile Lakers zdobyli w przeciągu całej trzeciej kwarty w meczu z Dallas, który poprzedzał spektakl Bostonu. Warto wspomnieć, że Bucks byli wtedy pozbawieni tylko Khrisa Middletona, a mimo to Celtowie już na początku spotkania obnażyli słabość defensywy Millwaukee. New Orleans Pelicans, mający w składzie kapitalnego obrońcę Jonasa Valanciunasa, w pierwszej kwarcie dali się zaskoczyć dziesięcioma trafieniami z szesnastu rzutów. Jak to się dzieje, że najlepsi obrońcy nie dają sobie rady z machiną zagłady ze Wschodu? Co powoduje, że nawet nemezis Bostonu z play-offów mają problem z nadążaniem?
Nieuchwytni
Taktyka zawodników z TD Garden na pierwszy rzut oka nie jest skomplikowana. Cały jej sens polega na znajdowaniu sobie czystych pozycji rzutowych. Stanowi to absolutny priorytet dla większości rzucających po stronie Celtów. Atakujący unikają rzutów za wszelką cenę i widać to wyraźnie podczas bezpośredniego ataku na kosz w celu wykonania klasycznego lay-upa. Kończy się to nie wsadzeniem piłki do kosza, lecz oddaniem jej w narożnik parkietu do czekającego Ala Horforda, Granta Williamsa lub innego zawodnika, który mógłby tę sytuację skończyć czystym rzutem.
Niewiadomą pozostaje tylko miejsce oddania „trójki” – z prawej czy lewej strony. Jest to sprytna pułapka Celtów, ponieważ gdy zazwyczaj Tatum, Brown lub Smart atakują kosz, następuje szybkie przejście do obrony strefowej w celu zmniejszenia szansy na zdobycie łatwych punktów. Odpuszczenie koszykarzy w narożnikach za linią rzutów za trzy punkty skutkuje natychmiastowym wykorzystaniem luki i łatwymi punktami. Problem dla obrońców stanowi kalkulacja: czy lepiej pozwolić na atak na słabo chroniony kosz, licząc że blokujący nie popełni faulu, czy lepiej ograniczyć bezpośredni atak, modląc się o to, że któryś z zawodników przestrzeli z trudnej pozycji z boku.
Now you see me, now you don’t
Inną zabójczą zagrywką koszykarzy Mazzulli jest masowe fake’owanie podań bądź rzutów. Niesamowite jest to, jak łatwe dla graczy Celtów jest w tym sezonie zwodzenie rywali. Każdy ruch ręką, obrót ciałem czy krok do przodu w niezwykle prosty sposób zmusza rywala do błędu. Wynika to z dużej mobilności rzutowej, gdyż zagrożenie nadchodzi z każdej strony: Tatum, Smart, Brown, White, Horford. Są to bardzo pewni rzutowo zawodnicy i każdy z nich regularnie znajduje się w wyjściowej piątce. Każdy z tych graczy stanowi poważne zagrożenie trzypunktowe, które we współczesnej koszykówce odgrywa szczególnie istotną rolę. Boston Celtics posiadają nawet nominalnego centra – Ala Horforda. Dominikańczyk jest czwartym najlepszym shooterem w lidze i z powodzeniem występuje również jako skrzydłowy. To też wskazuje na kompletną rewolucję w podejściu do gry. Boston w 2023 roku jest wystawą koszykarzy kompletnych.
Wielokrotnie fani Bostonu doświadczali sytuacji zagubienia po stronie przeciwników, którzy mieli problem z podjęciem decyzji: czy kryć strefowo, czy indywidualnie. Każdy, nawet najmniejszy błąd, gorsze ustawienie czy brak porozumienia skutkował natychmiastowym wykorzystaniem luki. Jeden nieupilnowany gracz za łukiem zdobywał po chwili łatwe trzy punkty. Często podanie nie wymagało nawet kreatywności, wirtuozerii czy siły, wystarczyło po prostu wręczyć piłkę i poczekać na przebieg wydarzeń. Nic zatem dziwnego, że rywale na wszelkie tego typu udawane podania i rzuty są bardzo wyczuleni. Szczególnie skutecznym elementem są również zasłony, często nieużytkowane. Dzięki temu powstaje przestrzeń nie dla kozłującego, a dla zawodnika wykonującego ten screen.
Dowodem na skuteczność graczy Mazzulli są pobite w tym sezonie rekordy rzutów za trzy punkty. Dla przykładu, w meczu z New York Knicks w przeciągu całego meczu trafili z dystansu aż 27 razy, a na listę zdobytych „trójek” wpisali się wszyscy Celtowie.
Odwrócony pick&roll
Stałym punktem widowisk Celtics jest innowacyjne podejście do grania pick&rolli. W swoim pierwotnym założeniu tworzyły fantastyczny system łączenia predyspozycji centrów i rozgrywających. Doskonałe przykłady takich zagrań zapewniali Karl Malone i John Stockton z Utah Jazz. Boston Celtics w sezonie 2022/2023 doprowadzili jednak sztukę tej zagrywki do zupełnie innego poziomu. Pick&rolle są już nie tylko niezależne od centrów, lecz także nie wymagają wejścia pod kosz. Drużyna Mazzulli uwsteczniła to zagranie, wykorzystując je do szukania okazji do czystych pozycji rzutowych za trzy punkty. Fake’owanie zasłon i wymuszanie na rywalach zmiany nawyków spowodował, że Celtics wymyślili nową technikę zaskakiwania przeciwników.
Zmieniło się też wykorzystywanie „wjazdów” na kosz. Atakujący koncentruje na sobie uwagę broniących, którzy za punkt honoru obierają sobie zagęszczenie okolic „trumny”, by ograniczyć możliwość wykonania lay-upa. Tymczasem, posiadając tę wiedzę, napastnicy po odwróconym pick&rollu zyskują natychmiastową opcję odegrania piłki do niekrytego strzelca za plecami. Wobec tego rzut oddawany jest z czystej pozycji i Boston zdobywa łatwe punkty.
Rozkwit liderów Celtics
Do perfekcji zagrywkę tę opanowali Jayson Tatum i Marcus Smart – gracze, których gra ewoluuje po ostatnim sezonie. Smart może pozwolić sobie na więcej odważniejszych podań i branie na siebie ciężaru akcji. Nie jest aż tak znacząco nastawiony na defensywę i stał się pierwszoplanowym kreatorem gry. Jego wskaźnik asyst z końcówki poprzedniego sezonu zasadniczego wynoszący 5.9 wzrósł do 7.3 i wszystko wskazuje na to, że będzie on ciągle rósł. Smart jest aktualnie dziesiątym najlepiej asystującym zawodnikiem w lidze i dziewiątym najlepszym rozgrywającym spośród 50. Choć jego średnia 11 punktów na mecz przy skuteczności „trójek” na poziomie 34% nie robi wrażenia, często bywa nieoceniona dla Celtów.
Jayson Tatum przestał być z kolei jednoosobową armią i reinkarnacją Kobego Bryanta. Uczeń zdecydowanie przebija swojego mistrza pod względem skuteczności. Pomimo tego, jego rola po ostatnich play-offach, gdy tworzył nowy wymiar heroicznej koszykówki, nieco się zmieniła. JT nie rzuca już tak często za trzy i częściej korzysta z półdystansu, kreując tym samym przestrzeń dla Smarta czy Browna. Pomimo tego wciąż znajduje się w ścisłej czołówce najlepiej punktujących graczy, ustępując miejsca tylko Embiidowi i Doncicowi, z oczywistych względów.
JT MVP
To szokujące, że przy tak zespołowej koszykówce Bostonu lider Celtów wciąż jest w stanie wznosić się na średni poziom ponad 30 punktów w meczu. Tatum jest zabójczo skuteczny z praktycznie każdej pozycji i w tym sezonie zasadniczym zasłużenie brany jest pod uwagę jako MVP. I choć jego 35% skuteczności zza łuku nie jest na ten moment najlepszym wynikiem (musi oddać prym Donovanowi Mitchellowi, Normanowi Powellowi, czy nawet Lauriemu Markkanenowi), to na swojej nominalnej pozycji nie ma sobie aktualnie równych.
Tatum zdecydowanie pracuje nad kreowaniem przestrzeni. Ograniczył grę w izolacji, która wydaje się już nieprzystająca do tak dobrze zorganizowanego systemu. Nieco zmniejszyła się już jego dominacja i przewodzenie drużynie jako jednostka. Jego niepodważalny talent wciąż wybija się spośród innych zawodników, jednak został znacznie bardziej rozwinięty przez nowego trenera. Gracz pochodzący z St. Louis pozwala sobie na odważniejsze ataki na kosz, więcej asystuje i przestaje być w swoich zagraniach przewidywalny. Było to szczególnie widoczne już w pierwszym zwycięskim meczu finałów NBA z zeszłego roku, kiedy skupiał uwagę „Wojowników” na sobie i rozdał aż 13 asyst swoim kolegom. Pozwala tworzyć szanse innym zawodnikom i ściśle współpracuje na boisku szczególnie ze Smartem i Horfordem. Jego rolę samotnego strzelca przejął inny zawodnik Bostonu, który zaskakująco dobrze i, co ważne, szybko odnalazł się w tej roli.
Wolny elektron Celtics
Statystyki Jaylena Browna raczej nie mówią o nim, jako o kimś znacznie wyróżniającym się w tym sezonie. Odgrywa jednak bardzo ważną rolę w układance swojego nowego trenera i również jemu zmieniono rolę w całym systemie. Dwudziestosześciolatek ma już inne wytyczne co do rzutów za trzy punkty. Jaylen Brown oddaje w tym sezonie najwięcej rzutów za trzy w ciągu całej swojej kariery, aż 7.5 na mecz. Skuteczność zza łuku na poziomie 32% nie plasuje go jednak w czołówce najefektywniejszych shooterów. Pomimo tego, że jego umiejętności z poprzednich lat wskazują na dobrą dyspozycję w kwestii ataków zza linii, to zdecydowanie lepiej wykonuje obowiązki silnego skrzydłowego.
Nie odgrywa roli typowego rozgrywającego, co przeczy po części teorii, że każdy gracz Bostonu skłonny jest dzielić się piłką. Średnia 3.2 asysty na mecz nie wskazuje, że Brown jest dobrze pasującym elementem w tej układance. Ten pozornie wolny elektron jest jednak niezastąpionym ogniwem w ataku Celtics, mimo że statystyki raczej tego nie potwierdzają.
Jaylen Brown staje się specjalistą od rzutów półdystansowych, balansując na granicy 50% skuteczności. Cały zespół świadomie pracuje nad tym, by rzucający obrońca miał wokół siebie jak najwięcej przestrzeni do poruszania się. To zachowanie skutkuje m.in. wieloma możliwościami w rzucie, a co za tym idzie, zmniejszeniem szans na pomyłkę.
Prawdziwą siłą Browna i najbardziej zaskakującym aspektem jego gry jest przemiana na wzór silnego skrzydłowego. Brown, który mierzy „tylko” 198 cm i waży 100 kg, nierzadko szuka okazji do agresywnych ataków na kosz, chcąc kończyć akcje efektownym posterem, bądź zwyczajnym lay-upem. Zdarza mu się też zrobić efektowny wsad. Zawodnik Celtów jest wręcz specjalistą od wymuszania fauli lub wykorzystywania ww. zagrania do zdobywania punktów. Obrońca przejął na siebie sporo z wcześniejszych obowiązków Tatuma i teraz także Jaylen stanowi poważne zagrożenie w bezpośrednich pojedynkach. Tworzenie mu miejsca, co jest pomysłem nowego trenera, niezbyt powszechne u Udoki, sprawiło, że Celtowie zyskali niezbędną szybkość i dynamikę. Zatrzymanie rozpędzonego Browna bez faulu graniczy z cudem. Sam zawodnik jest na tyle dobrze przygotowany fizycznie i posiada odpowiednią koordynację, że wpadnięcie na niego będzie zdecydowanie gorszym przeżyciem niż odgwizdanie faulu.
Choć trafia na zaledwie 50% skuteczności z gry, co plasuje go na 43. miejscu w rankingu, nie zmienia to faktu, że w systemie trenera Mazzulli odgrywa niezwykle istotną rolę. Świadczy o tym statystyka średniej przynajmniej 26 punktów na mecz. Względem poprzednich lat, kiedy ledwo odstawał od 20, jest to dość dużym wyczynem i jasnym dowodem zmiany zadań. Decyzja Mazzulli poskutkowała ofensywnym objawieniem Browna w tym sezonie.
Być jak każdy
Boston to synonim nowoczesnej koszykówki, wyższy poziom i znak czasów. Każdy, kto ogląda Celtów widzi, że tam „idzie nowe”. Koszykarze Mazzulli robią coś, czego nie jest w stanie powtórzyć żadna inna na tak wielką skalę: minimalizuje znaczenie pozycji. System gry Celtics to nie proste zasłony, pilnowanie swoich pozycji, uciekanie rywalom czy stosowanie klasycznych, dawnych zagrań. Koszykarze ze Wschodu poruszają się według własnego, unikatowego planu, w którym co najistotniejsze, każdy pełni rolę każdego. W zależności od tego, gdzie się znajdzie na parkiecie, musi tworzyć realne zagrożenie i najczęściej to właśnie robi. Tak przynajmniej można wywnioskować z podejścia do ofensywy debiutującego trenera. Boston Celtics krzewią basket XXI wieku, w którym zawodnicy muszą być jak najbardziej kompletni,. Jedyne, co ewentualnie może ich powstrzymywać, są niesprzyjające warunki fizyczne. Czysto technicznie nikt się nie ogranicza i każdy rozwija się niezależnie od wieku – tak, by wspomóc zespół.
Big Al
Sztandarowym przykładem multizadaniowości i wpasowania się w specyficzny styl Mazzulli jest Al Horford. Koszykarz ten pół kariery spędził w Atalancie, jeszcze przed Trayem Youngiem, ale nie znaczy to, że zmarnował ten czas. Dominikańczyk wyniósł z tamtej ekipy dużo play-offowego doświadczenia, co było widać szczególnie sezon temu. Pełnił wtedy rolę jednego z najważniejszych koszykarzy po stronie Bostonu mimo 36 lat na karku. Stały bywalec tej fazy zawodów idealnie wpasował się do Celtów, którzy mieli problem ze wsparciem dla Tatuma, gdy poważna, wymagająca kondycyjnie i psychicznie koszykówka play-offów pukała do drzwi. Al Horford zdjął ten bagaż presji nie tylko dzięki swojej wszechstronności i dojrzałości. Motywował kolegów, czuł się za nich odpowiedzialny i brał na siebie obowiązki, gdy część nie dawała rady.
Ponowne zaufanie temu zawodnikowi, który w 2019 roku opuścił Boston na dwa sezony, było kapitalnym ruchem. Nigdy by się go jednak nie doceniło, gdyby nie wizja szkoleniowców. Kto wyróżniłby jednego z graczy Atlanty Hawks, w której występowali tacy zawodnicy, jak Dennis Schroeder, Tiago Splitter czy Kyle Korver? Tymczasem ten niepozorny center swoją wszechstronnością, dojrzałością i odpowiedzialnością pomógł wskoczyć na wyższy poziom. Równocześnie sam zaświadczył o swojej skuteczności w rzutach zza łuku, spod koszem, a także z narożników. Szkoda, że na niektórych czas przychodzi tak późno. Al Horford zdecydowanie nie trafił w swoje czasy. Gdyby dziś był o dekadę młodszym zawodnikiem, z pewnością znajdowałby się w ścisłej czołówce środkowych NBA.
Derrick White and his fight
Inaczej sprawa ma się z innym cichym bohaterem Celtics, Derrickiem Whitem. Gracz z Kolorado w wieku 28 lat ma szansę na spełnienie w NBA, choć przez swoje pierwsze 4 lata w lidze pełnił rolę jednego z wielu w drużynie San Antonio Spurs Grega Poppovicha. Wpasowanie go do koncepcji Celtics, którzy wznoszą kreowanie gry i wszechstronność ataku na wyższy poziom, było z perspektywy czasu doskonałym pomysłem. Historia ta podobna jest do Horforda, lecz różniąca się o kilka lat.
W systemie Udoki White pełnił rolę typowego zadaniowca i nie odgrywał tak znaczącej roli. Świadczy o tym choćby liczba 26 rozegranych gier w poprzednim sezonie, podczas których tylko cztery rozpoczął w pierwszej piątce. W ciągu całej kariery nie zaliczył równie słabych statystyk rzutowych, co minionej wiosny. W obecnym sezonie jest zaś jednym z bardziej zaufanych koszykarzy nowego szkoleniowca. Zalicza swój czwarty najlepszy pod względem liczby występów sezon, występując dotąd w 46 meczach. Obecne 37.2% skuteczności rzutów za trzy punkty stanowi jego drugi najlepszy wynik w karierze.
Zawodnik ten równie znacząco się rozwija i stanowi istotny element kreowania przestrzeni. Jest „osobistym asystentem” niemal każdego zawodnika Celtics, stworzonym do tego, by pomagać swoim kolegom. Idealnie wpasował się w bezinteresowną koszykówkę Joe Mazzulli, w której nie ma wywyższających się jednostek i grona statystów. Każdy ma tam wpływ na grę partnerów z zespołu. Derrick White jest 136. punktującym w lidze i 67. asystentem w lidze. Słabo? Czysto na papierze nie są to dobre liczby, ale ich wpływ na pozycję Bostonu w tabeli jest niebagatelny.
Odbudowywanie zawodników i umiejętne sprowadzanie ich, bo wpasowują się w schemat, okazało się strzałem w dziesiątkę. Jest to zarazem solidny plan na przyszłość, a Brad Stevens (generalny menedżer) może już zbierać fantastyczne plony swoich decyzji. Aktualnie całość układanki Mazzulli przedstawia się w kolorowych barwach.
Kto może zatrzymać Celtics?
Celtics to drużyna, która może się powstrzymać tylko sama
Ten wielokrotnie powtarzany przez komentatorów Canal+ Sport frazes staje się tak naprawdę jedynym argumentem przeciwko temu, że trofeum Larry’ego O’Briena trafi do gabloty w gabinecie Grousbecka. Boston pokonał póki co wszystkich rywali, którzy sypali im piach w tryby w ostatnim sezonie. Celtowie wygrali ostatnio po dogrywce z ich pogromcami w finałach z zeszłego sezonu, choć wcześniej w tym sezonie dość wyraźnie z nimi przegrali. Z niemal dwudziestopunktową przewagą zwyciężyli nad Bucks. Pewnie pokonali też silną machinę obronną Heat. Dwukrotnie dali sobie radę z rewelacją tego sezonu Nets oraz z bardzo dynamiczną i silną drużyną Memphis Grizzlies. Znaczna część najlepszych drużyn i pretendentów do mistrzostwa musiała uznać wyższość ekipy prowadzonej przez Tatuma, Smarta i Browna. Czy jednak cała liga zaakceptowała warunki narzucone przez ten superteam?
Pogromcy Celtics
W całej lidze znajdują się tylko dwie ekipy, które rzeczywiście napsuły bostończykom krwi: Cleveland Cavaliers i… Orlando Magic. Celtics z 5. ekipą Wschodu przegrali dwa razy, ale to Magic zasłużyli na tytuł pogromców Bostonu. Drużyna Mazzulli przegrała każde z trzech spotkań z „Magikami”, w tym dwa z rzędu na własnym obiekcie. Na ten moment w NBA nie ma innych rywali, który regularnie pokonywaliby zeszłorocznych finalistów. Bilans 35 zwycięstw i 14 porażek do 25 stycznia nie pozostawia żadnych wątpliwości, kto rządzi w tej konferencji. Druga Filadelfia ma 31 zwycięstw i 16 porażek, co zapewnia drużynie Mazzulli oddech, przestrzeń i przede wszystkim spokój.
Fala czy plan Celtics?
Oczywiście nie można już na tym etapie wyrokować i decydować o tym, czy Celtics wygrają tytuł. Ale jeśli nie oni, to kto? Przyglądając się ich grze na półmetku sezonu trudno nie odnieść wrażenia, że oglądamy drużynę z innego świata. Zespół o innym podejściu do tego sportu, wykorzystujący różne strategie w sposób odświeżony i dostosowany do współczesności. Dysponuje wielką siłą i przede wszystkim szeroką ławką wypełnioną jakościowymi koszykarzami.
Pełno tu młodych graczy o solidnej marce zbudowanej w poprzednim sezonie, jak Robert Williams III czy Grant Williams. Nie brakuje też weteranów chcących się na coś przydać, jak Malcolm Brogdon czy Blake Griffin. Każdego z graczy bogatego rosteru Celtics charakteryzuje wszechstronność, wymienność zadań, ról i pozycji, co skutkuje możliwością wprowadzania różnorakich zmian i nowych sposobów gry. Joe Mazzulla posiada liczne opcji zmian w rotacji praktycznie w każdym momencie.
W obliczu tego typu ruchów transferowych, polityce budowania składu i dyspozycji drużyny można się już zastanawiać, czy Boston to klasyczny „jednostrzałowiec” gotowy zawojować jeden sezon, czy można tu już mówić o stabilnym projekcie na lata, który nie będzie się opierać wyłącznie na chwilowej wybitnej dyspozycji. Wszelkie domysły i przesądy o załamaniu się w play-offach idą póki co w odstawkę. Boston Celtics nie przypominają niekontrolowanego żywiołu, a perfekcyjnie wyważoną broń, stworzoną do konkretnego zastosowania: zwycięstwa w lidze.
***
Michał Korek
Po więcej ciekawych tekstów ze świata sportu zapraszamy tutaj –> Planeta Sportu