Czarny telefon to nowa produkcja Scotta Derrickson’a – reżysera odpowiedzialnego za Sinister czy Egzorcyzmy Emily Rose. Tym razem twórca sięga do prawdziwego horroru pokolenia lat 70’, ekranizując mroczne opowiadanie Joe Hilla z 2004 roku.
Za trupami, za lasami…
W małym miasteczku, pod koniec lat 70’ dorasta Finney Shaw (Mason Thames). Czarny telefon prezentuje okres nasilonej przemocy domowej i kwitnącego kryminalnego półświatku, który nie traktuje społeczeństwa – w tym Finniego – łagodnie. W szkole, chłopak zmaga się z odrzuceniem przez rówieśników. W domu musi mierzyć się z ojcem Terrencem (Jeremy Davies), którego atrybutami – po samobójstwie matki – stały się piwo i pas. Jedyną, bezpieczną oazą, wydaje się jego siostra Gwen (Madeleine McGraw) – dziewczynka, mająca dar widzenia w snach.
Codzienność przerywa seria porwań, dokonywanych przez tajemniczego Wyłapywacza (Ethan Hawke). Po tym, jak znika kilku znajomych Finiego, przychodzi kolej i na niego. Uprowadzony chłopak trafia do piwnicy jednego z okolicznych domów, gdzie jedynym towarzystwem jest zamaskowany psychopata i telefony od widm zamordowanych dzieci. Bohater próbuje wszystkiego, żeby wydostać się z koszmaru, jednak każde okazanie nieposłuszeństwa wobec porywacza, oznaczać może śmierć.
Czarny telefon niejedno ma imię
Wbrew pozorom, z drugiej strony czarnego telefonu nie usłyszymy hasła: What’s Your Favorite Scary Movie?. Tytułowy aparat pełni tutaj rolę specyficznego łącznika ofiary ze światem. Nie naszym, a tym paranormalnym. Urządzenie stanowi w historii także pewien byt absolutny.
Niezależny od niczego, łączy on dwa światy, przywraca do życia umarłych, nawiązuje nienawiść, ale też ją przerywa. Dla twórców zaś, jest on mostem spajającym gatunki. Wprowadza do mrocznego dreszczowca kolejne cienie horroru. Jest największą i niewyjaśnioną tajemnicą produkcji: nikt nie wie, skąd się wziął, ani co robi w tej mokrej piwnicy. Tak się buduje napięcie…
Wszystko zostaje w rodzinie
Abstrahując od upiornych zjawisk telekomunikacyjnych, zekranizowane opowiadanie syna Stephena Kinga, może wydawać się nieco trywialne i oklepane. Pod płaszczykiem prostego straszaka kryje się jednak drugie dno. Prawdziwa baza grozy, którą oferują nam twórcy, nie jest wcale oparta na zjawach czy tajemniczym telefonie, a na społecznym horrorze.
Gdy wsłuchamy się w słowa Wyłapywacza, możemy dojść do wniosku, że mężczyzna sam przesiadywał za młodu w piwnicy. Nie mamy tego powiedzianego wprost, jednak z łatwością możemy się domyślić, że schizofreniczne zachowanie porywacza, zabawa w “niegrzecznego chłopca” oraz dreszcze na myśl o piwnicy, powiązane są z pewną traumą. Być może on sam był katowany przez ojca?
Jeżeli taki był rzeczywiście zamysł, Derrickson dostarczył nam niezły horror psychologiczny. Zamknięty cykl nienawiści, wychowawczych zaniedbań i nieprzepracowanych urazów z dzieciństwa, oprawiony w ramy paranormalnej opowieści kryminalnej.
Franczyza Jokera?
Odpowiadając jednak w końcu na pytania fanów: tak, Ethan Hawke w rolę wszedł po mistrzowsku. Opętany szaleństwem umysł ukazał w sposób przerażający, ale jednocześnie hipnotyzująco-pociągający. Szkoda, że scenarzyści nie przewidzieli głębszego rozwinięcia jego postaci, ponieważ historii i motywów bohatera musimy się w dużej mierze domyślać.
Równie jasno co Hawke, Czarny telefon rozświetla także Jeremy Davies. Otrzymujemy od aktora obraz człowieka rozdartego pomiędzy śmiercią żony, alkoholizmem, a miłością do rodziny. Każde uderzenie dziecka pasem jest dla niego pełne żalu i wyrzutów do samego siebie. Resztę obsady stanowią głównie młodzi aktorzy. Mason Thames i Madeleine McGraw, wraz z Daviesem przedstawiają nam boleśnie poruszający obraz poranionej rodziny.
Fincher, Pink Floyd i Edgar Allan Poe
Czarny telefon to nie tylko paranormalna historia, fenomenalne role, ale także, robiąca piorunujące wrażenie oprawa audiowizualna. Klimat lat 70’ pompuje w nas stylistyka analogowo-kremowych szarości, którą możemy kojarzyć choćby z Mindhuntera czy innych dzieł Finchera. Połączona z piosenkami z epoki (np. psychodelicznym On the run Pink Floydów), przenosi nas do klimatu klasycznego thrillera, o który ostatnio ciężko.
Ciekawym zabiegiem opatrzone są także oniryczne wstawki z proroczych snów Gwen, jak i sama czołówka filmu. Pełne wstrząsów, ziarniste obrazy kręcone z ręki przywołują na myśl grozę w stylu Edgara Allana Poe. Ze spokojem zastępują one też nadmiar „wymogowych” jumpscarów, na których ilość i jakość (na szczęście) nie musimy tu narzekać.
Czarny telefon – kino jakiego nam było trzeba
Tych, którzy oczekiwali od Czarnego telefonu czegoś pokroju Sinister, muszę niestety rozczarować. Tym razem reżyser dostarcza nam raczej mocny thriller z elementami kina grozy niż stricte horror. Jest to dzieło na wskroś Kingowskie: atmosfera ciągłego napięcia, sporadycznie występujące zjawiska nadprzyrodzone, psycho killer i parę litrów krwi.
Jeżeli ktoś ceni sobie dobrą rozrywkę i jednocześnie ambitne pozycje z gatunku, to Czarny telefon go nie zawiedzie. Derrickson pokazał nie tylko kunszt budowania grozy, ale także umiejętność ingerowania w formę i przekazywania przez nią istotnych treści, jednocześnie wciąż dając rozrywkę. Takiego kina nam było trzeba.
Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/kultura