Ahab na swój piąty album studyjny kazał czekać fanom prawie osiem lat. Wynalazcy „nautik doom metalu” żeglując dwadzieścia tysięcy mil pod powierzchnią oceanów, serwują nam jakże imponującą płytę. Zanurkujmy w takim razie wraz z niemieckim zespołem na obszerną, podwodną ekspedycję i dajmy się ponieść potężnym i ciężkim nutom.
Ahab nie czuje lęku przed otchłanią mórz
Grupa z Heidelburga to wyjadacze stylu funeral doom metal posiadająca swoją własną głębię. Obfitującą w wymyślony przez nich samych podgatunek nautik. Podczas którego możemy usłyszeć nie tylko ciężką, gwałtowną muzykę, ale również pełne enigmy historie zaczerpnięte z filmów czy też książek. Moby Dick okazał się w 1956 roku pięknym połączeniem wielkiej literatury oraz wielkiego kina. Ahab natomiast dodał mu wyśmienitą narrację muzyczną opływającą tłuszczem na swojej pierwszej płycie The Call of the Wretched Seas z 2006 roku. Porywająca powieść Hermana Melville’a o metafizycznym pojedynku człowieka z ogromnym wielorybem natchnęła zespół do tego stopnia, aby przyjąć nazwę na cześć ponurego, tajemniczego kapitana statku „Pequod” — Ahab.
Kolejny album wydany trzy lata później opisuje potężnymi dźwiękami wydarzenia historyczne. Związane z katastrofą statku Essex zatopionego przez wieloryba, które natchnęły wcześniej wspomnianego powieściopisarza do napisania swojego dzieła. Zaliczającego się do literatury światowej. Ahab przyzwyczaił swoich fanów do opisu przeróżnych historii za pomocą muzyki, która nie jest dla każdego. Przynajmniej tak powiedziałoby wiele osób nowych, niezaznajomionych z tym gatunkiem. Cała ta dyskografia grupy jest skrupulatnie opracowana. Jak wiemy, nasza planeta składa się w większej mierze z wody. Dzięki czemu inspiracje mogą czerpać garściami z niekończącego się źródła świata mórz i oceanów.
Krajobrazy ludzkich zmagań
Jeszcze bardziej zachwyca fakt, że Ahab opublikował w 2012 roku płytę The Giant, która sięga do z jedynej ukończonej powieści Edgara Allana Poe zatytułowanej Przygody Artura Gordona Pyma. A teoria pustej Ziemi zaimplantowana w niej, niejednego pewnie zaciekawi. Co więcej, ostatnim albumem do 13 stycznia tego roku był The Boats of the Glen Grig. Płyta ujrzała światło dzienne prawie osiem lat temu. Niosąc wszechobecną grozę przelaną z książki o takiej samej nazwie co album, na melodie wydobywające się z instrumentów muzyków. Dzieło autorstwa Williama Hope Hodgsona samym tekstem mrozi krew w żyłach, opowiadając przeróżne batalie toczone z morskimi stworami oraz Nieznanym.
Te wszystkie krajobrazy zmagań ludzkich z mrocznymi, nieodkrytymi miejscami czy też podejrzanymi, czasem nawet wynaturzonymi, istotami są dobitnie opisywane przez muzykę zespołu Ahab od lat. Tym razem w najnowszym albumie The Coral Tombs wzięli na warsztat tekst, już bardziej znanego dla naszego narodu, pisarza. A mianowicie francuza — Juliusza Verne’a i jego powieść przygodową, fantastyczno-naukową niosącą tytuł Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi. A więc poddajmy się melodiom wydobywającego się z pokładu fikcyjnego okrętu podwodnego o nazwie „Nautilus” pod dowództwem kapitana Nemo.
Nurkujemy ku nieprzebytym głębinom
Czteroosobowy skład kontynuuje nowym krążkiem swoją odyseję w stronę wód, do których nie dotarł żaden inny statek. The Coral Tombs to swego rodzaju epopeja muzyczna oferująca ponad godzinę słuchania na siedmiu utworach. Przez ten czas będziemy płynąć wokół przeróżnych zjawiskowych miejsc i istot, podziwiając rozległe, oceaniczne pejzaże muzyczne. Każdy z tych kawałków oferuje przeróżne elementy, które wpływają na słuchacza czarująco, hipnotycznie wprowadzając melodie bólu, rozpaczy i samotności. I właśnie to zróżnicowanie brzmieniowe, które wprowadza w zachwyt już przy rozpoczynającej pozycji Prof.Arronax’ Descent into the Vast Oceans, ujęło mnie najbardziej. Ciężkie death metalowe brzmienia skondensowane z klimatem funeral doom, zaskoczyły mnie przy pierwszym uderzeniu. Gdyż spodziewałem się spokojnej, narastającej zagłady muzycznej. Ten przypływ prędkości, którą wspiera razem z Ahabem grupa Ultha potwierdza, że fani mieli na co czekać.
Razem z Profesorem Arronaxem gwałtownie zagłebiamy się w otchłań oceanu, aby już po chwili znaleźć się na spokojniejszych, melancholijnych wodach wraz z pięknym, czystym śpiewem wokalisty. Zmiana z gardłowych ryków Daniela Droste w lamenty i pomniejsze krzyki wraz z odpowiednio zharmonizowanymi instrumentami dopasowuje się już do nastroju spod głębi mórz. Ze wzburzonych fal i psychodelicznej otchłani wód docieramy do dna. Krocząc w rytm monumentalnych potężnie wybrzmiewających riffów w Colossus of the Liquid Graves. Nie trzeba być wielkim fanem fikcji marynistycznej, aby docenić atmosferę i historię, jaką wprowadza Ahab. Szybkie, agresywne dźwięki zostały spowite grobowym marszem w drugim z kolei utworze nadającym trochę dźwięków z pogranicza post-rocku. Podczas tej melodii miałem wrażenie jakby cała okładka albumu stworzona przez Sebastiana Jerke poruszała się z tempem nadanym przez zespół.
Arcymistrzowie w swoim fachu
The Coral Tombs to wypadkowa wszystkiego, co dotąd stworzyli niemieccy nosiciele zagłady. Efektem wszystkich wcześniejszych albumów jest właśnie ten krążek, który wydaje się najbardziej definiować podgatunek pogrzebowego doom metalu. Sam przedrostek „nautik” nie jest niczym innym, co pewną dewiacją w pojęciu nautyki. Opowiada ona nam pewne tragiczne historie, które spotykają kapitana Nemo i jego kompanów podczas swojej żeglugi w poszukiwaniu mitycznej, morskiej kreatury. Dodające pewnego smaczku odniesienia nawiązujące do ogółu ludzkiego, który może ma sporo atutów i siły. Jednak dąży do nieuchronnej autodestrukcji, nadaje jeszcze większego ciężaru. A wszystko to zostało skomponowane w tak majestatyczny sposób przez pięknie wybrzmiewające pompatyczne gitary Christiana Hectora i Droste’a. Ciężki dodający przeróżnych, hipnotyzujących melodii bas Stephana Wandernotha oraz wyczekującą, jak i klimatyczną perkusję od Corneliusa Althammera.
Bez wątpienia trzeba wspomnieć o ostoi zespołu, czyli wokaliście. Jedynym w swoim rodzaju — Danielu Droste oferującym nieskończoną paletę barw głosowych. Od gardłowych, głębokich warknięć przez ciche, czyste lament aż po agresywne krzyki. Z pewnością, te wszytskie elementy składają się w piękną, w pewien sposób przerażającą, całość. Od której kipi wieloma ciężkimi, jak i melodycznymi gatunkami. Wartym jednak zaznaczenia jest fakt, że to dalej album ociekający w tłusty styl funeral doom metalu. Nawet jeśli wyśmienite teksty oddające hołd w stronę klasycznego tekstu Juliusza Verne’a w żadnym stopniu nie są imponujące. To sama złożoność muzyki tego albumu powinna i tak zachwycić. Bo nawet nie poznaliśmy połowy tej podwodnej tułaczki, na którą zaprosił nas Ahab.
Podwodne, muzyczne rzemiosło
Wraz z premierą płyty wyszedł, co ciekawe jej singiel, który się znalazł na trzeciej pozycji, a mowa tu o utworze zaczynającym się czyhającą w mroku złowrogą atmosferą Mobilis in Mobili. Jest to dewiza naszego tajemniczego kapitana okrętu „Natulius” — Nemo. Wyrastająca cisza, która towarzyszy nam podczas zanurzania się w odmęty mórz aż dzwoni nam w uszach. Aby po chwili uderzyć nas death metalowym brzmieniem. Pompatyczne, jak i zagadkowe brzmienia gitar doskonale wyobrażają nam odczucia towarzyszące przy poznawaniu postaci kapitana oraz jego motywu zemsty na Anglikach. Tłumacząc idee Nemo „ruchome w ruchomym”, czyli taki, jaki miał być Nautilus podczas taranowania angielskich okrętów i również taki charakter ma ten kawałek.
Następne hipnotyzujące dźwięki strun The Sea as Desert wprowadzą nas spokojne fale post-rocka, które zostaną po chwili wzburzone monumentalnymi pasażami kakofonii ekstremalnego doom metalu. Dziesięciominutowa, podwodna podróż przypominająca niekończącą się tułaczkę po pustyni zatapia nasze umysły jak w ruchome piaski przesiąknięte desperacją i zemstą. Następujący po nim utwór The Coral Tomb zakopuje nas na cmentarzu znajdującym się na samym dnie Rowu Mariańskiego wraz z innymi poszukiwaczami podwodnych przygód. Zespół raczy nas przy okazji prawdopodobnie najbardziej muzykalną częścią tego albumu. Jest to pewne podsumowanie całego dorobku Ahab, który dzięki takim pozycjom zyskał sobie miano jednego z najlepszych w tym gatunku.
Nuty pełne metafor
Podczas tej czterdziestominutowej podróży po różnorakich podwodnych miejscach zaczęliśmy powoli zbliżać się do końcowego aktu. Przed nim jednak wyłania się najdłuższy utwór Ægri Somnia, a także jednak z najtrudniejszych przepraw dla naszych umysłów. Staniemy bowiem podczas słuchania w szranki ze swoim własnym umysłem, próbując się oprzeć nawiedzającym go przerażającym halucynacjom. Lekki instrumental jest tylko sepią, pod którą skrywa się prawdziwe zagrożenie. Wyłaniające się z mroku śmiercionośne ryki wokalisty powodują gęsią skórkę. A gdy dotrzemy do piątej minuty, zostaniemy wciągnięci przez świdrujący w głowie riff, którego do tej pory nie mogę usunąć z głowy i w sumie nie chcę go już nigdy zapomnieć.
Monstrualne brzmienia spod przerażających gitar wywołują syndrom sztokholmski wobec tej narastającej zagłady. Pod koniec otrzymujemy budzący grozę werdykt tej potyczki — całkowita utrata samoświadomości. Cały czas chcę powrócić z pewną dozą namiętności do tego kolosalnego riffu, który stał się moim ulubionym. Jednak nadchodzące apogeum osiągane jest przez zespół w Mælstorm dostarczając ostatnie brutalne fragmenty niedawno wydanej płycie. Utwór nie tylko majestatycznie podsumowuje The Coral Tombs, ale również całą spuściznę Ahab nazwą na cześć wielkiego wiru wodnego. Termin ten był wspominany w każdym tekście od wcześniej wspomnianych pisarzy, które zostały użyte w krążkach. Rezultatem tego jest piękna liryczno-melodyczna podróż po wszystkich wydaniach zespołu.
Podczas ostatecznej batalii Nautilusa i załogi z gargantuicznym wirem możemy usłyszeć potyczkę głosową między Danielem Droste a Gregiem Chandlerem z grupy Esoteric. Agresywne, zniekształcone krzyki i warknięcia wokalistów odbijają się w naszych słuchawkach w nieskończoność, aby dobitnie zobrazować wielkość Mælstormu. Wprowadzając niepokój nawet do najwytrwalszych umysłów. Końcowy etap naszej podróży kulminuje się w pochłonięciu naszej duszy i ciał w nieznaną i nieskończoną otchłań głębin. Ostatni utwór przepięknie podkreśla najbardziej dopracowany album spod rąk Ahab. Aż ma się ochotę ponownie przebyć tę podróż, poszukując kolejnych podwodnych doświadczeń i spróbować okiełznać to zło wylewające się z każdego dźwięku.
Dźwięki na miarę albumu roku
Dotarliśmy… przybyliśmy do dna oceanów, poznając po drodze nie tylko największe monstra, jakich świat nie widział, ale również zmierzyliśmy się z samym sobą. Ahab najnowszym arcydziełem dobitnie wskazał swoje wysokie miejsce na liście zespołów funeral doom metalowych. Odsłuchałem już kilkanaście razy ten sześćdziesięciominutowy album i dalej nie czuję się ani trochę znudzony. Za każdym razem szukam mojej szczęki, która już na samym początku gdzieś mi opadła. Jest dopiero styczeń, a niemieccy wirtuozi wydali prawdopodobnie album walczący o miano wydania roku. The Coral Tombs tak samo, jak motto kapitana Nemo poruszy każdego bezgranic, który tylko da się ponieść tym ciężkim brzmieniom.
Bo są to melodie monumentalne, potężne, silne jak nigdy dotąd, choć zawierają mniejszą ilość doomu i death metalu niż poprzednie krążki zagłady Ahabu. Spokojniejsze momentu osiągnęły poziom arcymistrzowski, czasem jednak dla fanów mocniejszych brzmień to może wydawać się za dużo. Na mnie akurat ten zabieg zrobił największe wrażenie, tworząc przepiękną immersję grozy, piękna, melancholii. Tak, jak bohaterowie powieści Dwudziestu tysięcy mil podmorskiej żeglugi jesteśmy wystawiani na próbę zachowania poczytalności, przy okazji mając możliwość podziwiać najbardziej fascynujące miejsca i stworzenia podmorskie. Krótko to ujmując, jest to muzyczna lektura, która powinna być obowiązkowa dla każdego, a szczególnie dla tych, którzy chcieliby się pochłonąć wyżej wymienionym książkom.
Wciągająca warstwa liryczna, przepiękna warstwa instrumentalna i zapierające dech w piersi wokale. Połącz to wszystko w całość, a otrzymasz właśnie ten album. Ahab zrobił ponownie dzieło sztuki, wystawiające słuchaczy na próbę własnej świadomości i zmuszając ich tym sposobem do wielkorotnych odwiedzin. A więc zapraszam na ponowne zejście pod wodę i przeżycie tych historii jeszcze raz tym razem sami… odosobnieni jak Nautilus na dnie po potyczce z Mælstormem.
Dominik Pardyak