To słowa Tymoteusza Puchacza po czwartkowym meczu Lecha Poznań z Glasgow
Rangers. Poznaniacy przegrali to spotkanie 0-1, pomimo dobrej i solidnej gry. Ostatnie zdanie
brzmi jak deja vu wydarzeń z ubiegłego tygodnia, gdy lechici uznali wyższość Benfici Lizbona
(wtedy padł wynik 2-4). Patrzenie na grę Lecha w Lidze Europy na pewno cieszy – pierwsze kolejki
pokazały, że zespół Dariusza Żurawia nie boi się starć z lepszymi i silniejszymi rywalami, bardzo
często dyktując im warunki na boisku. Jednak wśród głosów pochwalnych zaczynają pojawiać się
też obawy i zarzuty pod względem Kolejorza. Wszystko sprowadza się do tego, co w futbolu
najważniejsze – czyli wyników.
Spoglądając chłodno na rezultaty wicemistrza Polski można odnieść mylne(?) wrażenie, że
w tym sezonie Lech zaliczył falstart. W PKO BP Ekstraklasie na 7 rozegranych spotkań
poznaniakom udało się zdobyć zaledwie 9 punktów (2 zwycięstwa, 3 remisy i 2 porażki), w Lidze
Europy po dwóch kolejkach zajmują trzecie miejsce w grupie z zerowym dorobkiem punktowym.
Oczywiście łatwo obronić i usprawiedliwić wyniki podopiecznych Dariusza Żurawia tym, że w
europejskich rozgrywkach mierzą się oni z dużo mocniejszymi ekipami i sam fakt dostania się do
LE jest już sukcesem. Z kolei na rodzimym podwórku, w porównaniu z poprzednią kampanią, Lech
wcale nie wygląda dużo gorzej. W sezonie 2019/20 Lechici w siedmiu pierwszych meczach zdobyli
11 punktów. Jednak ten sezon dla Kolejorza jest zupełnie inny niż poprzednie, nie tylko ze względu
na pandemię koronawirusa, ale też na częstotliwość rozgrywanych meczów i mając to na uwadze
taki marsz w górę ligowej tabeli jak w ubiegłym sezonie może nie być taki łatwy.
Wszystko sprowadza się do dyspozycji fizycznej zawodników Lecha Poznań. Po ostatnich
meczach Kolejorza w mediach często przewija się sformułowanie „krótka kołdra”. Gdy w klubie
wszyscy zawodnicy są zdolni do gry, bardzo trudno mieć zastrzeżenia co do jakości na boisku.
Problem zaczyna się, gdy pojawiają się kontuzje, wykluczenia za kartki lub zakażenia wirusem
SARS Cov-2. Tę sytuację było widać choćby w meczach Ligi Europy. W meczu z Benficą widoczny
był brak Lubomira Šatki (4 gole stracone), a w starciu z Glasgow Rangers Pedro Tiby i Jakuba
Kamińskiego. Różnicę w ataku również widać, gdy bramkostrzelnego Mikaela Ishaka, zastępuje
wypożyczony z cypryjskiego Anorthosisu Famagusta Nika Kaczarawa. Takich sytuacji związanych
z pauzą kluczowych zawodników może być co raz więcej. Lechici grają mecze co trzy dni, co
zwiększa ryzyku urazu. Nie można też zapominać o pandemii – zakażenie koronawirusem w
zespole Dariusza Żurawia może pojawić się w każdej chwili. Były prezes Legii Warszawa
Bogusław Leśnodorski w „Sekcji Piłkarskiej” sport.pl przyznał, że Lech nie był przygotowany na grę
na dwóch frontach („nie mieli kompetencji i wiedzy jak to zrobić”) i będzie gubił punkty w
Ekstraklasie.
Trenera Dariusza Żurawia czeka niełatwe zadanie pogodzenia gry na kilku frontach
operując stosunkowo wąską kadrą piłkarzy. Zarząd i sztab Lecha Poznań muszą również zacząć
planować zakupy w zimowym oknie transferowym. Występy w Lidze Europy zasilą budżet
finansowy Kolejorza, dzięki czemu będzie można dokonać wzmocnień na pozycjach, na których
brakuje odpowiednich zmienników. Mowa tu na pewno o pozycji środkowego obrońcy i
środkowego pomocnika (w przypadku gdy Jakub Moder odejdzie do Brighton). Bez wzmocnienia
kadry Lechowi może być bardzo trudno bić się o mistrzostwo, czy Puchar Polski. Niewykluczone
również, że z biegiem czasu poznańska lokomotywa nabierze rozpędu i do pięknej gry dołoży
również efektywność i skuteczność. Takiego Lecha z pewnością zapamiętaliby nie tylko sympatycy
poznańskiego Lecha!
Franciszek Wajdzik