Nectar, czyli drugi pełnometrażowy album Georga Millera, znanego szerzej jako Joji. Jednego z najpopularniejszych muzyków z wytwórni 88risng. Jest to godzinna eksperymentalna mieszanka stylów, mniej lub bardziej doszlifowanych piosenek, historii i obaw muzyka. Czy jest to tak dobra płyta, jakiej można było się spodziewać? Trudno powiedzieć. O albumie można powiedzieć wiele, ale nie to, że źle się go słucha. Zapowiedź krążka, o której więcej można się dowiedzieć w Joji 2020: przekleństwo sławy, sprawiła, że album mnie mocno zaskoczył. Bałem się, że Joji kompletnie zmieni swój styl, ale mimo znacznej różnicy w produkcji i stylu w porównaniu z poprzednimi albumami, dalej czuć, że jest to ten sam Lo-Fi i ten sam Joji. Większość produkcji muzycznej utrzymana jest w tej samej lub podobnej estetyce. Lekko rozstrojonym pianinie, kontrastujących z wokalem bitach i eksperymentalnym wydźwięku.
Czemu Nectar, a nie miód?
Cztery single, które wyszły przed albumem najbardziej przeszkodziły mi w docenieniu całego Nectaru od pierwszego przesłuchania. Moim zdaniem nie wpasowują się w klimat. Daylight jest bardzo radiowym utworem, który dobrze się słucha, ale odstaje najbardziej z osiemnastu kawałków. Produkcją Daylight zajął się Diplo, który sprawił, że całość nie brzmi jak piosenka Jojiego. Przez właśnie ten wydźwięk, Daylight powinien być wydany jako osobny singiel, lub chociażby bonus track. Został jednak wciśnięty w środek albumu, niszcząc klimat, który tworzą otwierające utwory.
Run i Sanctuary to dwa pierwsze single, które pojawiły się po Ballads 1, czyli poprzedniej produkcji muzyka. Sanctuary jest bardzo przyjemną miłosną balladą, która jest zadziwiająco szczęśliwa jak na Jojiego. Została utrzymana w stylu poprzedniego albumu, co nie jest aż tak bardzo bolesne. Dalej nie pasuje do reszty i czuć wyraźnie, że pewnie nie została nagrana z zamysłem pojawienia się na tej płycie. Do Run trudno mi przyczepić się pod względem produkcyjnym, oprócz tego, że jest za dobre. Może to zabrzmieć dziwnie, ale tak jest. Jedyną rzeczą, która różni Run od reszty albumu, to doszlifowanie. W większości Nectar jest utrzymany w estetyce Lo-Fi, która wręcz gryzie się z Run.
Gimme Love jest jedynym singlem, który wpasowuje się w Nectar. Jest lekko eksperymentalny, podzielony na dwie części prezentujące całkowicie inne style muzyczne. Przefiltrowane dźwięki wpasowują się w to, co dostaliśmy na krążku. Jest tylko pewien problem. Jeden utwór z czterech nie daje do zrozumienia, że właśnie tego można się spodziewać. Prawdopodobnie było to w zamyśle autora. Chociaż, nie znalazłem żadnych informacji na ten temat. Możliwe, że bezpieczne wydania znudziły się Jojiemu i zaczynie bardziej eksperymentować z muzyką. W tydzień po ukazaniu się Nectaru zapowiedział internetowe show Joji The Extravaganza, które może uchyli rąbka tajemnicy.
Ładny chłopak z ładnym głosem
Czego Jojiemu nie można zarzucić, to braku rozwoju. Porównując jego wcześniejsze piosenki z tą płytą widać jego rozwój wokalny. Jednocześnie pokazuje się z wielu stron od lekkiego rapu po ballady miłosne. Zaczął też trochę eksperymentować rytmicznie co szczególnie widać w Modus i Afterthought. Mimo że nie są to bardzo widoczne zmiany, dużo dodają do utworów. Także rozwija się tematycznie. Głównym tematem zapowiedzi Nectaru była krytyka show-biznesu i strachu, który Joji odczuwa przez sławę, którą nagle zyskał. W Modus wyraża właśnie swoją obawę przed zmianą w maszynę do tworzenia muzyki.
W rozszerzonej wersji Pretty Boy z Lil Yachtym, brzmiącym zadziwiająco dobrze, odkrywa co jego zdaniem dzieje się za wiecznie uśmiechniętymi twarzami gwiazd. Lil Yachty dodaje potrzebnego humorystycznego wydźwięku. Joji, mimo tego, że daje sobie rade, brzmiałby bardzo monotonnie, gdyby był sam. Najwięcej daje przejście do zwrotki śpiewanej przez Yachtiego, które brzmi jak parodia klubowego hip-hopu. Miłosna ballada Mr. Hollywood przechodzi do prywatnego odczucia Georga Milera o swojej sławie, którą zdobył po Ballads 1. Pokazuje w niej także swoje nowo nabyte umiejętności wokalne. Zapewnia, że nie zamierza się zmieniać ze względu na sławę i dalej będzie tworzyć muzykę, którą chce tworzyć.
Gdzie ta ambrozja?
Jak wspomniałem w większości Nectar ma estetykę, której najbardziej widoczną częścią jest kontrast między muzyką a wokalem. Szczególnie widać to w odniesieniu do basu, który przy odpowiednim nagłośnieniu jest dosłownie wstrząsający. Jest to najbardziej widoczne we wcześniej wspomnianym Afterthought. Lekkie pianino i wokale Jojiego i BENEE kontrastują z bardzo wyraźnym basem, który miejscowo zagłusza resztę podkładu muzycznego. Pasuje to świetnie i jest niezbędne, bez tego kontrastu piosenka byłaby muzycznie nudna. Tekst jest zaskakujący, jak na Millera. Większość jego twórczości tyczy się niechcianej, boleśnie zakończonej lub nieodwzajemnionej miłości, Afterthought opowiada o w miarę szczęśliwym rozstaniu. Obie strony wiedziały, że musi się to stać i mimo tego, że było to dla nich bolesne, mają nadzieje, że oboje znajdą szczęście.
Nie zawsze niestety muzyka została dobrana do piosenki. High Hopes z Omarem Apollo jest najmniej zachwycającym utworem płyty. Mimo bardzo dobrej produkcji i kontrastu High Hopes jest nijakie. Ani Joji, ani Apollo nie popisują się swoimi umiejętnościami wokalnymi. Tekst, a w szczególności refren nudzi. Wielu fanów określiło ten kawałek jako najsłabszy z całego krążka. Nie dziwie im się, reszta albumu brzmi o wiele lepiej.
Ale czy to koniec?
Nectar kończą Like You Do i Your Man, dla mnie najbardziej niespodziewane utwory z płyty. Like You Do jest melancholijną balladą o rozstaniu. Jest o wiele bardziej emocjonalna niż jego poprzednie piosenki o zakończonych związkach. Dodatkowo wokal jest o wiele bardziej dopracowany, a lekka progresywność muzyki sprawia, że piosenka naturalnie kulminuje się na końcówce refrenu. Z tekstu można wywnioskować dość smutną prawdę, że relacji prywatnych nie da zastąpić sławą i uznaniem.
Your Man jest dziwnym, brzmiącym klubowo kawałkiem. Jest to pierwszy utwór Jojiego, przy którym zacząłem się sam z siebie ruszać. Jednak najdziwniejsze jest to, że mimo nagłej zmiany stylu na koniec, w przeciwieństwie do Daylight, ta piosenka pasuje do albumu i do stylu, który prezentuje Joji. Jego wokalizacje i głos wpasowują się idealnie do muzyki. Your Man ma też moim zdaniem najlepszy teledysk z całej płyty. Jest jedna rzecz, która mnie trochę zaniepokoiła. Przy pierwszym przesłuchaniu nie zauważyłem, że Nectar się skończył. Ew otwierający krążek zlał się z Your Man do tego stopnia, że dopiero po chwili zauważyłem, że słucham płytę od początku.
„Don’t be down when it’s over”
Nectar jest stosunkowo dziwnym albumem. Słucha się go bardzo przyjemnie, przez co wydaje się, że czas płynie szybciej, nawet biorąc pod uwagę niepasujące lub nie najlepiej stworzone utwory. Niedoszlifowanie i eksperymenty, które cechują Nectar, nadają nowy wydźwięk twórczości Jojiego. Niedziwne są jego obawy o to, że zostanie pochłonięty przez sławę. Coraz więcej ludzi wymaga od niego coraz więcej. Jednak mimo to dalej robi swoją muzykę, w swoim stylu, a wydaję mi się, że właśnie tego oczekują od niego jego fani.