Końcówka października jest bezapelacyjnie jednym z ciekawszych miesięcy dla amatorów wszelakiego strachu i niepokoju. Uczuć, które towarzyszą im podczas oglądania jednego konkretnego gatunku, jakim jest horror. Nie dzieje się tak bez powodu. To właśnie 31 października na świecie obchodzi się Halloween. Wszystkim dobrze znane święto, podczas którego najważniejszym uczuciem zaraz po zabawie jest groza. Sam zaliczam się do fanów tego gatunku. Dlatego, kiedy dowiedziałem się, że do kin wchodzi adaptacja znanej serii gier, na której punkcie w czasach podstawówki miałem swoistą obsesję, musiałem udać się do kina. Mowa tutaj o filmie Five Nights at Freedy’s (polskie tłumaczenie: Pięć koszmarnych nocy) w reżyserii Emmy Tammi.
Po wyjściu z sali kinowej poczułem swoiste spełnienie połączone jednak z nutą niedosytu, lecz zacznijmy od początku.
O czym opowiada film?
Fabuła pokrywa się z historią znaną fanom serii, lecz została lekko przerobiona na potrzeby filmu. Głównym bohaterem jest Mike (Josh Hutcherson), który opiekuje się swoją młodszą siostrą Abby (Piper Rubio). Mike, aby zapewnić swojej siostrze opiekę, zatrudnia się jako stróż nocny w opuszczonej pizzerii pod nazwą: Freddy’s. Nie spodziewa się jednak, że było to miejsce tragedii, której głównym prowodyrem jest człowiek, który przed laty uprowadził brata rodzeństwa. Jak więc można spodziewać się po fabule, będziemy mieć do czynienia z typowym straszakiem, którego główną siłą napędową będzie zbrodnia sprzed lat. Ale czy na pewno?
Niskobudżetowa gra i niskobudżetowy film
Całą serię gier Five nights at Freedy’s (poza ostatnią odsłoną) stworzył jeden programista, po jak najniższych kosztach. Nie powstrzymało to jej jednak, aby stać się fenomenem na skalę światową zbierającą przy tym uwagę fanów z całego świata. Lecz jak poradziła sobie adaptacja dobrze znanej marki, której fani mieli oczekiwania? Poradziła sobie zaskakująco dobrze! Przy budżecie 20 mln dolarów zarobiła w weekend otwarcia ponad czterokrotność tej sumy (78 mln dolarów). To czyni ją najlepszym filmem wytwórni Blumhouse pod względem zarobków podczas premiery. Zdetronizował wcześniejszego lidera, czyli Halloween, który zarobił 76 mln dolarów. Zebrał on również pozytywne opinie wśród widzów, zyskując aż 88% procent pozytywnych recenzji w serwisie Rotten Tomatoes. Jednak ten sam serwis zyskał od krytyków tylko 27% pozytywnych opinii. Nie zmienia to jednak faktu, iż film ten – bez dwóch zdań – można uznać za sukces zarówno finansowy, jak i wizerunkowy.
Filmowy kryzys tożsamości
Zdecydowanie rozumiem, dlaczego film osiągnął sukces. Jest to po prostu dobry film, którego efekty, pomimo niskiego budżetu, wywołują niemałe wrażenie. A same postacie głównych antagonistów, które wykonane zostały w sposób praktyczny, zdają się wydawać żywcem wyciągnięte z serii gier. Scenografia również perfekcyjnie odzwierciedla klaustrofobiczny nastrój, który odczuwa Mike, będąc zamkniętym w tym budynku. Efekty dźwiękowe i wizualne również stoją na bardzo wysokim poziomie. Perfekcyjnie zobrazowano to już w pierwszych minutach filmu w sekwencji graficznej ukazującej kulisy zbrodni, która wydarzyła się we Freddy’s, Wydaje się, że to właśnie ten moment idealnie pokazuje kierunek, który mogłaby obrać reżyserka. No właśnie, mogłaby.
Pomimo wszystkich wyżej wymienionych zalet, film ma również kilka znaczących ,,ale”, które w ramach tej recenzji muszę wziąć pod uwagę. Przede wszystkim, odnoszę wrażenie, że film zmaga się ze swoistym kryzysem tożsamości.
Po początkowym wprowadzeniu można odnieść wrażenie, że będziemy mieli do czynienia z krwawym slasherem. Przeświadczenie to jednak szybko umknęło, kiedy z ekranu zaczęły się sypać raz trafne, raz z kolei nietrafione dowcipy, które mogłyby towarzyszyć niezbyt ciekawej komedii sytuacyjnej. Następnie film ponownie wraca do konwencji horroru, aby w finale znowu wtłoczyć ją na ramy innego gatunku, czyli typowego „akcyjniaka”. Drugim ,,ale”, do którego muszę się odnieść, jest zdecydowanie tempo fabuły, jakie narzucili scenarzyści. Mam tutaj na myśli fakt, że wstęp filmu, jak i jego zakończenie pędzą na łeb na szyję, natomiast rozwinięcie fabuły sztucznie jest przedłużane przez moim zdaniem, niepotrzebne wątki, co momentami bywa nużące. W szczególności, kiedy z uwagi na dynamiczny początek widz spodziewa się równie dynamicznego środka.
Idealny wstęp do gatunku
Pomimo tych uwag, jestem zdania, że Pięć koszmarnych nocy to idealny wstęp do gatunku, jakim jest horror. Co prawda starzy wyjadacze filmu grozy, nie powinni być niczym zaskoczeni. Z kolei młodzi adepci tego rodzajów filmu na pewno nie raz poczują gęsią skórkę na ciele. Film ten zawiera elementy gatunku, które będą zarówno idealnym wprowadzeniem, jak i rozwinięciem tego, co widz może oczekiwać od horrorów. Jednocześnie jest to wręcz obowiązkowy seans dla wszystkich fanów serii, gdyż jest on wręcz po brzegi wypełniony fanservicem. Jestem wręcz przekonany, że jeden pokaz może nie wystarczyć, aby wyłapać wszystkie odniesienia. To wszystko czyni to z tego dzieła pozycję obowiązkową zarówno dla widzów, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z gatunkiem, jak i dla tych, którzy już dobrze zaznajomieni są z całą serią gier.
Film Pięć Koszmarnych Nocy miał swoją premierę w Polsce 27 października i w dalszym ciągu wciąż puszczany jest w polskich kinach.
Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/kultura/
Autor: Szymon Kowalski