Jesień od dziecka była moją ulubioną porą roku. Wrzesień i wczesny październik w odcieniach złota i pomarańczy. Później przychodziła nieco romantyzowana przeze mnie listopadowa szaruga. Mimo, że czas kasztanowych ludzików już dawno się skończył, to 23 września zawsze wywołuje u mnie uśmiech na twarzy. Jesienne dni to zdecydowanie czas, który dla każdego może być okazją do przyjemnego celebrowania dziecięcych drobiazgów lub odkrywania nowych niesamowitości.
Jarzębinowe korale i kasztanowe ludziki
Są takie momenty, w których chętnie wracamy myślami do ciepłych, bezpiecznych wspomnień. Przez jakiś czas początek września był dla mnie dość trudnym okresem. Wszyscy wracali wówczas do szkoły po beztrosko spędzonych wakacjach spragnieni kontaktu ze znajomymi, których tak dawno nie widzieli. Decydując się na przeprowadzkę do Poznania i zamieszkanie w licealnym internacie doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że momentami będzie to dla mnie wyzwanie. Jesienne tęsknotki dopadły mnie zdecydowanie szybciej niż się tego spodziewałam.
Zapach korzennych ciastek i świeżo zaparzonej herbaty z cytryną. Miękki dywan w salonie i ulubiony kubek w brązowe paski. Nawet te wspólnie oglądane po raz dziesiąty odcinki BrzydUli. Najbardziej jednak brakowało mi rodzinnego ciepła, przyjemnej wieczornej atmosfery. Przywołuję te wspomnienie, bo tylko w tym zestawieniu kasztanowe ludziki i jarzębinowe korale nie wydają się być tak infantylne. Właśnie magia małych rzeczy, tak dobrze znanych nam z dzieciństwa jesiennych pięknotek, pozwala chociaż na chwilę otulić się kocem spokoju i zebrać roztrzaskane myśli.
Jesienne eksperymentowanie – dynia na 1000 sposobów
Dynia przez lata była dla mnie warzywem wywołującym przedziwne emocje. Począwszy od dumy płynącej z faktu, że będąc jeszcze małą dziewczynką dałam radę przeturlać jedną ogromną sztukę z ogródka do domu. Wówczas był to naprawdę nie lada wyczyn! Skończywszy na strachu po rozbiciu przepięknej dyni będącej ozdobą na ganku w domu koleżanki i rozbawieniu podczas prób podmienienia jej na nową. Dziś jednak podchodzę do niej mniej ostrożnie i nie tak szablonowo. Do udziału w „eksperymencie dynia” nieświadomie zaprosiła mnie babcia. Pierwszym jego wytworem były dwa rodzaje zup – jedna słodka niczym ptasie mleczko, a druga solidnie rozgrzewająca, pikantna.
Kolejne lata przynosiły mniej i bardziej udane próby poszerzenia jesiennego repertuaru. Kuchenne blaty umorusane pomarańczową pulpą pamiętają takie ekscesy, jak dyniowe curry, makaron z sosem dyniowym czy też dżem dyniowo-cynamonowy. Mimo tego, że nie wszystkie potrawy można było nazwać odkryciem, to pokazały mi jaką frajdę daje eksperymentowanie. Dlaczego piszę o tym przy okazji jesiennych drobiazgów? Właśnie jesień jest idealną porą, aby takie działania wprowadzić w życie. Długie wieczory pozwalają bezkarnie spędzać czas w kuchni, a dostępność owoców sezonowych aż się prosi o wykorzystanie! Moim najnowszym odkryciem okazał się być sernik dyniowy. Artystycznie nieidealny i nieziemsko rozpływający się w ustach wtopił się w jesienną aurę.
Bezkarność długich jesiennych wieczorów
Złapałam się ostatnio na tym, że jesienią wieczory wydają mi się o wiele dłuższe niż jakąkolwiek inną porą roku. Latem gonię promienie słońca i staram się wycisnąć każdy dzień niczym cytrynę w lemoniadzie – do ostatniej kropli. Natomiast zimą odczuwam nagły przeskok między dniem a nocą. Jakby pomiędzy nimi istniała tylko cienka granica, tak łatwa do przeoczenia. Jesienne wieczory są dla mnie czymś w rodzaju nagrody, która spotyka nas po całym dniu zmagań. Można powiedzieć, że to taki dodatkowy czas na zrobienie właśnie tego, na co mamy ochotę. Czasem jest to coś zupełnie trywialnego – odcinek serialu, na który wcześniej nie mogliśmy sobie pozwolić.
Jesień jest również porą zadumy, refleksji. W tym roku dość mocno doświadczyłam jej jeszcze u schyłku lata. Zrozumiałam wówczas ile zasobów – siły, czasu, chęci – poświęcam na realizację zadań, które zajmują w moim życiu zbyt wiele miejsca. Z jednej strony tak niewielki rachunek sumienia uświadomił mi jak ważna w codziennym funkcjonowaniu powinna być równowaga. Balans między tym co powinniśmy a tym czego pragniemy. Również między pracą, wolontariatem, edukacją a odpoczynkiem. Nauka odpoczywania jest dla mnie póki co najtrudniejszą lekcją – geometria i łacińskie sentencje zdecydowanie się przy niej chowają. Tym razem jednak różnica jest znacząca. Od tego, jak przerobię tę lekcję zależy całe moje dalsze życie.