„Kto śpiewa, ten dwa razy się modli„, miał powiedzieć św. Augustyn. Bez wątpienia rację przyznają mu fani katolickich chorałów, islamskich anaszidów, żydowskich psalmów, czy protestanckich kolęd. A czy możemy się modlić słowami współczesnych świętych – bożyszczy tłumów z gitarami w rękach? A można, jak najbardziej!
Wykorzystanie modlitwy, jako nakładki, czy motywu we współczesnej muzyce rozrywkowej wcale nie jest zjawiskiem marginalnym. Od razu na myśl przychodzą takie utwory, jak Ave Maria Barbary Streisand, czy Hallelujah Leonarda Coeana. Można by powiedzieć, że kawałki te w idealny sposób uwspółcześniają, nie zawsze atrakcyjną dla młodego odbiorcy, formę pieśni religijnych. Niestety niektórzy duchowni patrzą nieprzychylnym okiem na tego typu eksperymenty z sakralnymi gatunkami muzyki.
Rasta po polsku
Na samym początku warto wspomnieć o stylu, który we współczesnej muzyce rozrywkowej ma chyba najwięcej wspólnego z muzyką religijną. Mowa tu o reggae, które wywodzi się z jamajskiej muzyki ludowej, nierozerwalnie związanej z Rastafarianizmem. Młodocianym fanom tej muzyki wspomniany wyżej ruch religijny zapewne najbardziej kojarzy się z paleniem marihuany, jako jedną z form sakramentu. Natomiast pierwotne założenia tego systemu są o wiele poważniejsze i wyrastają z walki o równouprawnienie rasowe i tęsknoty za Afryką.
Szerzej jednak chciałbym się przyjrzeć przykładowi z naszego polskiego poletka. Mesajah w 2008 roku popełnił piękną, ciepłą balladę o miłości pt. Każdego Dnia. Choć utwór nie jest pisany na wzór modlitwy, a stanowi deklarację dozgonnej miłości, to już pierwsze słowa piosenki mówią nam jasno: Każdego dnia, dziękuję Bogu za to, że Cię mam. W ten sposób podmiot liryczny oddaje cześć Bogu, kochając drugą osobę. Wynika to jasno z tekstu Ewangelii św. Mateusza, gdy Jezus wykłada prawdziwy sens wiary faryzeuszom. Najważniejsza jest miłość do Boga, ale jeśli wierzysz „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego” (Mt, 22, 39).
Piękna ponadczasowa sentencja, ale czasy się zmieniły. Dlatego Mesajah w dalszej części piosenki dodaje: Twoje gorące ciało mnie rozpala, że aż płonę / Ja uwielbiam kiedy nasze ciała są złączone / Uwielbiam kiedy cały w Twoich objęciach tonę / Bo wiem, że trzymam w moich ramionach mą przyszłą żonę. I tu pojawia się pierwsza wielka różnica duchowości młodego pokolenia. Młodzi ludzie nie wstydzą się swojej cielesności i nie wypierają jej. Wręcz przeciwnie, często się w niej zatracają i uważam, że nie ma w tym nic złego. W końcu i Bóg stworzył seks.
Jeźdźcy apokalipsy z Seattle
A jak modlili się amerykańscy nastolatkowie lat 90-tych? Jak wiemy, był to czas, w którym królował grunge. Dekadentyzm tej epoki nie sprzyjał pobożności, ale czterej prorocy z Seattle też potrafili pięknie i wcale nie wulgarnie się modlić. Na potwierdzenie mojej tezy chciałbym przytoczyć wzruszającą balladę Pearl Jamu Last Kiss. Piosenka opowiada o czystej miłości dwóch nastolatków, która zostaje tragicznie przerwana w wypadku samochodowym. Przesłanie całego utworu zamyka się w refrenie, gdy Eddie Vedder łamiącym się głosem śpiewa Oh, gdzie, oh gdzie może być moja ukochana? / Pan zabrał ją ode mnie. / Ona odeszła do nieba, więc muszę być dobry, abym mógł / zobaczyć moją ukochaną gdy opuszczę ten świat. Słowa te wyraźnie wskazują na czystość i niewinność ich relacji, tak istotną dla chrześcijan, jako sposobu przybliżenia się do Boga.
Inną drogą idzie Kurt Cobain, którego światopogląd był skierowany w stronę buddyzmu. Nie przypadkowa jest nazwa jego zespołu – Nirvana, która w buddyzmie oznacza wyzwolenie się z cyklu narodzin i śmierci, zwanego samsarą. Cobain modli się słowami piosenki Jesus don`t want me for a sunbeam (Jezu, nie chciej bym był Twoim promykiem). Piosenka pierwotnie była skomponowana przez irlandzką alt rockową grupę The Vaselines. Utwór ten powstał, jako parodia chrześcijańskiego hymnu dla dzieci pt. I’ll Be a Sunbeam, którego pierwsze słowa brzmią „Jesus wants me for a sunbeam„. Król nastolatków nadał temu prostemu pastiszowi jednak niespotykaną głębię. W jego wykonaniu ten czterowersowy kawałek zmienia się w dialog pomiędzy nim, a Jezusem Chrystusem. Oto buddysta, żyjący w chrześcijańskim kraju, w sposób pełny pokory przeprasza króla religii chrześcijańskiej za to, że w niego nie wierzy. Jednak jasno daje do zrozumienia, że jego sumienie jest czyste, gdyż kieruje się w życiu tym co uważa za słuszne.
Muzyczne spowiedzi
Ostatnio taki przykład antymodlitwy otrzymaliśmy w naszym nadwiślańskim kraju. Ba, otrzymaliśmy w zasadzie cały zapis spowiedzi w wykonaniu Kasi Lins na płycie Moja Wina. Jeśli dla niektórych kleryków Hallelujah niejasno stawia granice między sacrum a profanum, to Lins całkowicie zamienia te dwie sfery miejscami. A najbardziej radykalnym spośród wszystkich numerów jest Boże, który spełnia wszystkie warunki, aby literaturoznawca zaklasyfikował go jako modlitwę.
Artystka nie przebiera w środkach wyrazu, kierując wezwania pod adresem Stwórcy. Pomóż Boże, pomóż / Przetocz krew gorącą / Modlę się do Ciebie / Choć wiem, że nie istniejesz / Mamy Twoją siłę / Ona rodzi gniew / Jeśli jestem z Ciebie / I want me to die (pozwól mi umrzeć). Lins w tym emocjonującym refrenie burzy wszelkie religijne tabu. Najpierw zdesperowana prosi Boga o pomoc, by zaraz wyrazić swój absolutny ateizm, a następnie postawić rasę ludzką ponad nim. Wszystko po to, by na końcu prosić Stwórcę o śmierć. W ten sposób głośno mówi o największym chrześcijańskim świętokradztwie (za które czeka jedynie wiecznie potępienie w ogniach piekielnych) – targnieciu się na własne życie. Jednak Lins w tym utworze wchodzi w rolę filozofki, która mówi nam, że to my jesteśmy prawdziwymi bogami, lecz potężna władza, jaką posiadamy jest naszym największym przekleństwem. Natomiast pragnienie śmierci nie jest tu przejawem depresji, a bólu egzystencjalnego.
Bóg umarł w XXI wieku, ale jak powstaliśmy? Po co żyjemy? Zresztą Lins od razu sprzedaje nam receptę na weltschmerz – Lżejsze ciało, gdy z kimś dzielę mętne sumienie oraz Chcę się kąpać w tej Arkadii, zepsuć do granic. / Tutaj grzech to moja karma.
Żeby nie było, że tylko mankoltencę, chciałbym omówić muzyczną modlitwę, która w mojej subiektywnej opinii jest najpiękniejszą w polskiej muzyce. Jej słowami mogliby się modlić wyznawcy wszystkich religii i chwaliliby dzieło stworzenia w najdrobniejszym detalu. Mówię o Człowiek jam niewdzięczny. Jest to utwór otwierający kultowy czerwony album Czesława Niemena z 1970 roku. Jest to piękna psychodeliczna opera z patetycznymi chórkami, wszechobecnymi syntezatorami i organami Hammonda, solówkami na perkusji i oczywiście wokalem Niemena. Kościół Katolicki wyróżnia cztery podstawowe typy modlitw: dziękczynną, przebłagalną, uwielbienia i prośby, a powyższy utwór wpisuje się w każdy z nich. Myślę, że kompozycja ta jest na tyle genialna, że sama potrafi za siebie przemówić, dlatego posłuchajcie koniecznie tego kawałka poniżej.
Do tej pory przedstawiłem różne spojrzenia na motyw modlitwy we współczesnej muzyce rozrywkowej. Jednak jest pewna postać podstarzałego hipisa, która swoje utwory lubi umieszczać w wyidealizowanych utopijnych przestrzeniach, w których panuje pokój, miłość i tolerancja. Mówię to o Robercie Gawlińskim z Wilków. Warszawiak jest zadeklarowanym przeciwnikiem religii, ale w zamian proponuje pewien uniwersalizm. W swoich piosenkach często nawiązuje do motywów etnicznych. W ten sposób przeciwstawia proste, szczere wierzenia pierwotnych kultur czczących naturę; współczesnym megareligiom, których celem jest kontrola i wyzysk. Przesłanie jest jedno – to natura jest naszym Bogiem.
Jak na dłoni widać to w Modlitwie do Słońca, która tytułową gwiazdę stawia w roli boga (o którym z pewnością możemy powiedzieć, że dzięki niemu istniejemy). Utwór otwiera duet kościelnych organów i szamańskiego bębna. Jest to typowa modlitwa przebłagalna. Od samego początku Gawliński prosi Słońce o to: Żeby móc milczeć / Żeby móc milczeć tak i wszystko powiedzieć, żeby każdy / Zrozumiał mnie. Piękna newage’owa modlitwa, którą równie dobrze mogły nucić dzieci kwiaty podczas Woodstocku ‘69. Warto jednak zwrócić uwagę na tę kompozycję, jako na całość. Tekst jest skonstruowany z zasadami rytmiki tak, aby słowa przypominały mantrę, mającą na celu wprowadzić słuchacza w trans. Stan ten potęgują ciężko strojone stonerowe gitary, pompatyczne smyczki, schizofreniczne syntezatory i hipnotyzująca perkusja. Melodia powoli, ale z czasem coraz gwałtowniej zaczyna przypominać rozszalały ocean, by eksplodować w finale. Tak modli się prawdziwie wierzący.
Nowa ewangelia
Czy ludzie będą się modlić w przyszłości? Na to pytanie przychodzi z odpowiedzią Grimes w kawałku We Appreciate Power, który stworzyła we współpracy z HANĄ. Piosenkarka, tak samo jak Lins zwraca uwagę na uwielbienie siły przez ludzkość, ale idzie o krok dalej. Stawia siebie w roli prorokini, fanatycznej wyznawczyni tego co nadejdzie – ery Sztucznej Inteligencji. Religia jutro, jednak kusi swoich wyznawców tymi samymi obietnicami: a jeśli pragniesz nigdy nie umrzeć / skarbie, podłącz się, prześlij swój umysł / dalej, nie jesteś nawet żywy / jeżeli nie masz swojej kopii zapasowej na dysku.
A jaki wyłania się obraz przyszłości z powyższego fragmentu? Dystopijny, zdehumanizowany, pozbawiony wolnej woli, a już na pewno nie posiadający duszy. Za to na pewno w tym świecie jest miejsce dla Boga, którego sami stworzyliśmy i który nas przewyższył. Oczywiście taki czarny scenariusz nie musi się wcale ziścić, już teraz na świecie kształtują się religie i filozofie zbudowane na technologicznym fundamencie, takie jak dataizm i transhumanizm. Czy zatem Grimes będzie pierwszą papieżową?