Woman Blue zespołu Shy Albatross to kompendium generacyjnych cierpień, wspomnień, mitów oraz herstorii o kobiecości nie tylko tej europejskiej. O wyjątkowej płycie, jej zniuansowanych aranżacjach i wzruszającej treści pisze Hania Kujawińska dla Magazynu Muzycznego.
Jedną z moich ulubionych niespodzianek jest ta, gdy idę na koncert zespołu, którego nie znam i okazuje się on zupełnie trafić w moje gusta. Zdarzyło się tak nieraz, kiedy zostałam gdzieś zaproszona lub chciałam wypełnić czas między wyczekiwanymi koncertami na festiwalu. Żadnych oczekiwań – idziesz po prostu słuchać muzyki. Może właśnie dzięki temu braku budowania sobie w głowie wyobrażeń, takim miłym i zaskakującym staje się moment, kiedy zdajesz sobie sprawę, że podoba Ci się to, co słyszysz. Właśnie w taki sposób trafiłam na twórczość zespołu Shy Albatross. Stworzyli oni jeden album i wykonali go na koncercie na którym, na szczęście, się znalazłam.

Zespół tworzą Natalia Przybysz, znana wokalistka, Raphael Rogiński odpowiedzialny za kompozycje wszystkich utworów z wyjątkiem Lonely Woman, oraz perkusiści – Miłosz Pękala i Hubert Zemler. Muzyka, którą stworzyli, to połączenie bluesa, jazzu i wpływów muzyki afrykańskiej. Nagrana przez nich płyta Woman Blue w mojej ocenie – zdecydowanie wyjątkowa. Wypełniona jest aranżacjami folkowych tekstów z Ameryki Północnej. Niektóre utwory można kojarzyć z twórczością rozpoznawalnych artystów, takich jak Elvis Presley czy Bob Dylan. Autorzy słów często nie są znani ze względu na przekazywanie ich z pokolenia na pokolenie, czy po prostu, od jednej osoby do drugiej przy wspólnym muzykowaniu. Większość opowiada historie kobiet – partnerek, córek, matek czy niewolnic.
Moonlight, otwierający album, to lament nieszczęśliwie zakochanej kobiety, która wolałaby nigdy się nie urodzić, byleby nie poznać osoby obdarzonej przez nią uczuciem. Tekst jest inspirowany folkową piosenką, którą wykonywali między innymi członkowie zespołu The Carter Family. Słowa widnieją w The Max Hunter Folk Song Collection – kolekcji pieśni ludowych, którą zebrał podróżujący sprzedawca ze Springfield w stanie Missouri. Ponoć wziął ze sobą magnetofon szpulowy i wędrując po górach i odludziach nagrywał piosenki oraz opowieści regionu, aby zachować dziedzictwo krainy Ozark. Płacz słyszalny jest też w słowach utworu Down In The Valley, a wokalistka idealnie to odzwierciedla, bo śpiewa wręcz łkając. Bohaterka opowieści zamknięta jest w więzieniu i tęskni za swoją miłością przeżywając coś na kształt snu. Wspomnienia mieszają się z jawą, dzięki czemu powstaje piękny kolaż słów i westchnień. Zaś w pieśni Lonely Woman ukazany jest smutny obraz niewolnicy samotnie zamkniętej w pokoju.
Podobny temat poruszają teksty utworów Dink’s Song czy See See Rider. W obu przypadkach kobiety opowiadają o swoich partnerach. W pierwszym nie ma go gdy jest potrzebny najbardziej, a w drugim – jest on po prostu niewierny. Dink’s Song to standard znany również pod tytułem Fare Thee Well, co oznacza pożegnanie. Jego pierwszy zapis historyczny pochodzi z 1909 roku, a jest autorstwa etnomuzykologa Johna Lomaxa. Usłyszał on ją kiedyś od kobiety nazywanej Dink, która w tym czasie ręcznie prała ubrania swojego męża. Piosenka w wykonaniu Shy Albatross zaaranżowana jest w sposób, który odzwierciedla jednoczesny smutek związany z porzuceniem. ale i nadzieję, która mogła pojawić się wraz z pogodzeniem się z sytuacją. Tęsknota za mężczyzną przeradza się w tęsknotę za matką, która nigdy nie potraktowałaby tak swojego dziecka.
„See see rider, see what you have done?” – ile szkód stworzyć może niewierny ukochany? Widocznie wiele, skoro piosenka o tym tytule wykonana była tak wiele razy. Elvis Presley, Ray Charles, The Animals i wiele innych, słynnych nazwisk nagrało swoją wersję. Nie rozumiem jednak, dlaczego akurat te przykłady, wykonane przez mężczyzn, nie są smutne. Emanują raczej pozytywną energią. Inaczej jest w przypadku Natalii Przybysz, która śpiewa zdecydowanie inaczej. W jej głosie słychać te szkody. Pojawiający się wibrafon w połączeniu z gitarą formują bezpieczną przestrzeń, w której słowa mogą wybrzmieć jeszcze wyraźniej.
Zupełnie inne wrażenia wywołuje Salangadou, ponieważ w przeciwieństwie do reszty utworów, ten napisany jest w języku z grupy języków kreolskich. Są to dialekty etniczne, które są mieszanką mowy europejskich kolonistów oraz ludności tubylczej. Tytuł pieśni jest imieniem dziewczynki, która została porwana, a tekst jest wołaniem matki snującej się po różnych miejscach, aby znaleźć córkę. Cztery wersy powtarzają się przez całość trwania utworu tak, jak zapewne powtarzalne byłoby wołanie. Mimo mało zróżnicowanego tekstu słuchacz nie nudzi się, a dba o to gitara i mandolina, które bardzo dobrze brzmią, przeplatając się ze sobą.
Goodbye mother blues wyróżnia się tempem – jest zdecydowanie szybsza od pozostałych, co nie koniecznie odzwierciedla tematykę pieśni. Jest to bowiem żałoba córki, która śpiewa o zmarłej matce, co zdecydowanie jest dramatycznym obrazem. Moment spowolnienia jest jednak bardzo satysfakcjonujący. Uzyskujemy wytchnienie, instrumenty otrzymują główną rolę, a na pierwszy plan wysuwa się gitara. No more mournin’ zamykający album jest wołaniem o lepszy czas. Nigdy więcej smutku, nigdy więcej niewolnictwa.
Jedyna historia, której bohaterem jest mężczyzna, pojawia się w piosence Blind Man Stood on the Way and Cried. Wykorzystany zostaje tu flet afrykański oraz, można powiedzieć, że w roli instrumentu perkusyjnego pojawia się na chwilę ludzki głos wydający bliżej nieokreślone dźwięki. Utwór ten został wykonany również przez Josha White’a czy Janis Joplin wraz z zespołem Big Brother & The Holding Company. Spośród przesłuchanych przeze mnie wersji to właśnie ta w wykonaniu Shy Albatross najtrafniej obrazuje płaczącego, niewidomego mężczyznę, który błaga Boga o pomoc w dotarciu do domu.
Jest to album opowiadający niezwykle wzruszające historie w niesamowity sposób. Muzyka tworzy tu niepowtarzalną aurę i staje się idealnie dopasowanym tłem do śpiewanych historii. Wykorzystane instrumenty, takie jak flet afrykański czy balafon, pozwalają jeszcze mocniej poczuć pożądany klimat i przenieść słuchacza w zupełnie inny krajobraz. Dopiero jednak po zapoznaniu się ze znaczeniem tekstów można prawdziwie wczuć się w tę muzykę. Udaje się wtedy zrozumieć bohaterki, usłyszeć ich ból i płacz, a nawet się z nimi utożsamić.
Więcej recenzji najciekawszy płyt możecie przeczytać na stronie Magazynu Muzycznego tutaj!