Marząc w dzieciństwie o podróżach dookoła świata, zawsze postrzegałam je w kategoriach wizualnych. Chciałam zwiedzać, oglądać i rozkoszować się widokiem. Zobaczyć na własne oczy jak najwięcej pięknych miejsc i zrobić im nieskończenie wiele zdjęć, które i tak nigdy nie ujrzałyby światła dziennego. Mimo tego, że moje nastawienie zmieniło się niemal całkowicie, to miłość do podróży nie wygasła. Z wiekiem zrozumiałam jednak, że postrzeganie świata jedynie okulocentrycznie sprawia, że staje się on strasznie ubogi. Dałam mu więc szansę i pozwoliłam się zaskoczyć niezliczoną ilością smaków, zapachów i dźwięków. Dziś prezentuję Wam właśnie taką mozaikę: stygnące jeszcze wspomnienia, przeplatane soczystymi ujęciami z Chorwacji.
Głębokie zanurzenie w nieprzyzwoitą słoność morza
Pierwszym smakiem, który zawsze będzie przypominał mi Chorwacką eskapadę, zdecydowanie jest… słony. Kąpiel w Adriatyku była jedną z najważniejszych rzeczy, które chciałam zrobić podczas wyjazdu. Z jednej strony była dla mnie spełnieniem marzeń. Czymś co dotychczas mogłam jedynie oglądać w komediach romantycznych, jednocześnie zazdroszcząc bohaterom. Z drugiej pozwoliła dosłownie skoczyć na głęboką wodę i poczuć niesamowitą satysfakcję z własnej siły i determinacji. Rzeczywistość jednak nie wyglądała codziennie tak filmowo. Przyjemny chłód wody i niesamowite widoki często przyćmiewane były słoną wodą goszczącą w moich ustach czy nosie. Przebywając w dzieciństwie nad polskim morzem niejednokrotnie zdarzyło mi się zakrztusić morską wodą, więc myślałam, że i tym razem to nic takiego. Porównanie jednak Bałtyku do Adriatyku jest jak zrównanie ze sobą wody po ogórkach i solanki wykonywanej specjalnie na lekcje chemii. Przyrzekam Wam, że przez cały tydzień nie musiałam dodatkowo posolić żadnej potrawy.
Wgryzienie w soczystą słodycz nektarynek
Gdybym miała wytypować jedną rzecz, którą najbardziej lubię w podróżach, to zdecydowanie postawiłabym na smakowanie lokalnych specjałów. Mimo tego, że żyjąc w globalnej wiosce przez cały rok możemy raczyć nasze podniebienia przeróżnymi owocami, to nigdy nie smakują one tak, jak w kraju, z którego się wywodzą. Będąc w Chorwacji zdecydowałam się odwiedzić lokalny ryneczek, który swoim urokiem podbił moje serce. Drewniane stoiska uginające się pod ciężarem owocowych smakowitości, przemili handlowcy chroniący się w cieniu kolorowych parasoli i… osy sączące słodki arbuzowy sok. Myślę, że już sam ten obraz owadów przypominających czarne pestki na soczyście czerwonych owocach dokładnie pokazuje o jakim natężeniu słodkości piszę. Przychodząc po dostawę naturalnych witamin nie spodziewałam się, że właśnie buduję w sobie wspomnienie, które zostanie ze mną jeszcze przez kolejne miesiące.
Gorzkość w odcieniu zieleni i czerni
Smak gorzki kojarzy się nam z czymś nieprzyjemnym, odrzucającym. Myśląc o nim, najczęściej w pamięci przywołujemy obraz leków łykanych w dzieciństwie lub ziołowych eliksirów. Co prawda udowodniono, że mamy ewolucyjne zezwolenie na nielubienie smaku gorzkiego. Warto jednak czasem schować swoje uprzedzenie do kieszeni i na nowo odkryć głębię, którą nam oferuje. Jestem jedną z tych osób, które od małego są wręcz zakochane w oliwkach. Rodzice do dziś wspominają swoje zdziwienie, kiedy przy kasie okazywało się, że marketowy wózko-samochodzik po brzegi załadowany jest słoikami oliwek, po które sięgała moja dziecięca rączka. Możliwość odwiedzenia zielonej wyspy Ugljan, słynącej ze wspaniałych widoków i smakowitych oliwek była dla mnie spełnieniem marzeń. Niesamowitym odkryciem było również to, że w Chorwacji specjały te podawane są z pestką! Zapewniam, że niewydrążona oliwka gwarantuje zupełnie inne doznania smakowe niż ta, którą spotkamy zamkniętą w słoiku.
Ślinianki pracujące na pełnych obrotach – triumf kwaśności
Spacerując uliczkami Zadaru kilkakrotnie natknęłam się na niezwykle ciekawy widok. Mianowicie chodzi o sklepy ze słodyczami przechowywanymi w ogromnych drewnianych beczkach. Nie byłabym sobą, gdybym nie wyniosła z takiego miejsca minimum pół kilograma kwaśno-słodkich niesamowitości. Wspomnianej wyżej kwaśności nie można jednak kojarzyć wyłącznie ze słodyczami. Podczas chorwackiej podróży postawiłam sobie za punkt honoru spróbować chociaż kilku rodzajów wina i sera. Wyrobem, który idealnie wpisuje się w smak przewodni jest ser z Wyspy Pag. Z jednej strony swoją konsystencją przypominający twaróg, a z drugiej lekko nawiązujący do kremowatości serka kanapowego zaskoczył mnie właśnie… kwaśnością. Jako zadeklarowana fanka wszelkich wyrobów serowych, zdecydowanie zostałam uwiedziona jego smakiem. Świeżo upieczony chleb, sporawa porcja białego sera z Wyspy Pag i białe, lekko kwaśne wino. Chorwacka prostota w najsmaczniejszym wydaniu.
Glutenowe niebo, czyli rozkosz w każdym kęsie
Gdybym miała dwoma słowami opisać smak Chorwacji, to bezsprzecznie nazwałabym ją glutenowym niebem. Świeże bułki, chrupiące croissanty, sprężysty makaron i tłuściutkie burki. Długie spacery i tysiące kroków pokonywanych w poszukiwaniu najpiękniejszych widoków, zdecydowanie rekompensowałam kulinarnymi podbojami. Właśnie dzięki takim wyprawom miałam okazję po raz pierwszy spróbować niesamowicie aromatycznego sosu truflowego czy idealnie przyrządzonych krewetek. Może nie jestem kulinarnym freakiem i nie wykorzystałam możliwości Chorwacji w 100%, ale spędziłam ten czas w zgodzie ze sobą. Poznałam nowy, zróżnicowany kulturowo kraj. Doświadczyłam pięknego wyciszenia i zwolniłam, pozostawiając w Polsce swoje zabiegane życie. Rozsmakowałam się w dalmackiej kuchni i napełniłam zmysły akustycznymi brzmieniami. Odnalazłam w Chorwacji cząstkę siebie, do której zdecydowanie chcę jeszcze kiedyś wrócić.