Nostalgia może mieć najróżniejsze oblicza. Czasami jest to tęsknota za dzieciństwem, dawną miłością lub latem, które już nigdy nie wróci. Wybranie takiego jednego utworu, to decydowanie twardy orzech do zgryzienia. Redakcja Działu Muzycznego podjęła się wyzwania. Oto lista piosenek szczególnie ważnych dla naszych dziennikarzy.
Limboski – Czarne Serce
Czarne Serce odkryłam zaledwie kilka lat temu z polecenia pewnego youtubera. Już nie pamiętam co mnie urzekło w tej piosence – warstwa instrumentalna, wokal a może tekst. Pamiętam natomiast wiele godzin przepłakanych w jej rytm. Wokal Limboskiego towarzyszył mi w wielu smutnych i samotnych wieczorach. Było w nim coś magicznego. Czułam się jakby oschły głos otulał mnie niczym miękki koc, a niskie tony uderzały w sam środek głowy. Przez tak silne emocje związane z tą piosenką od kilku lat niestety nie jestem w stanie jej przesłuchać i za każdym razem ją przewijam. Mimo to, nadal jest dla mnie ważnym utworem i moje przykre wspomnienia na pewno nie ujmują jej uroku.
Bardzo podoba mi się, że tekst Czarnego Serca jest kierowany do słuchacza. Właśnie to sprawiało, że słuchając tej piosenki czułam się prawie tak żałośnie jak podmiot liryczny – „Mocno zaniedbany i trochę pijany….” Krótki tekst opisuje – jak można się domyślić – zawód miłosny, a przede wszystkim kłujący ból po zobaczeniu ukochanej osoby z kimś innym. Rzecz, która dodatkowo napawa mnie nostalgią to głos Limboskiego bardzo przypominający mi Macieja Maleńczuka, którego często słuchali moi rodzice. Czarne Serce jest idealną piosenką na szary, jesienny wieczór w towarzystwie niewygodnych wspomnień i kilku łez na policzkach.
Lena Czerniak
Rory Gallagher – I Fall Apart
Debiut Rory’ego Gallaghera to wyjątkowa płyta. Diamentów w tej koronie jest wiele, jednak I Fall Apart należy do tych najjaśniej świecących. Już pierwsze takty roztaczają niezwykle nastrojową i emocjonalną aurę, która całkowicie przejmuje słuchacza i nie ustępuje aż do końca utworu. To fantastycznie skonstruowana kompozycja, doskonale przechodzi między subtelnością, a intensywną ekspresją. Idealnie buduje kulminacje, zwłaszcza zmierzając do katartycznego finału. Zasługa w tym stylowej gry sekcji rytmicznej, interpretacji wokalnej Rory’ego oraz przede wszystkim jego gitary. Nie jest to najlepszy przykład jego technicznych umiejętności, ale zachwyca doborem dźwięków oraz tym, co wyjątkowo wyróżniało Irlandczyka – uczuciem wkładanym w każdą zagraną nutę.
I Fall Apart jest dla mnie nostalgicznym kawałkiem na dwóch poziomach. Po pierwsze – pasja do muzyki sprawia, że niemal każdy moment mojego życia łączy się z określonymi utworami. Te najważniejsze zyskują później u mnie szczególne miejsce i sentymentalny wymiar. W przypadku Gallaghera właściwie jednocześnie wzbudzając komfort szczęśliwych wspomnień, jak i pewien żal oraz melancholię za tym co przynależy już do przeszłości. Nie byłoby to zapewne możliwe gdyby nie to co zawiera się w samym utworze. Z jednej strony tekst jasno określa jego temat. Z drugiej natomiast – muzyka przemawia do mnie, przywołując nie tylko konkretne wspomnienia, ale także wzbudzając tę nostalgię, której obiekt na co dzień często pozostaje nieuświadomiony, która wydobywa najgłębsze i najważniejsze tęsknoty oraz emocje.
Aleksander Gręda
George Harrison – Someplace else
Someplace else to ósmy krążek na płycie Cloud Nine autorstwa George’a Harrisona. Piosenkę tę po raz pierwszy usłyszałam w filmie „Niespodzianka z Szanghaju„, gdzie główną rolę zagrała Madonna. Jako ogromna fanka The Beatles, a zwłaszcza “Cichego Beatlesa” musiałam obejrzeć ten film. W końcu wspomniany wcześniej album Harrisona był jego ścieżką dźwiękową. Mimo tego że Niespodzianka z Szanghaju zdobyła Złotą Malinę, a inny utwór George’a – Shanghai Surprise do tej nagrody został nominowany jako najgorsza piosenka – mam ogromny sentyment do tego filmu, a zwłaszcza do ścieżki dźwiękowej.
Cloud Nine jest albumem, gdzie pojawiają się raczej radosne kawałki, co dodatkowo wybija Someplace Else. Melancholijny tekst mówiący o stracie ukochanej osoby i marzeniu o powrocie, jest kontrastem do okładki, gdzie Harrison wygląda jak stereotypowy ojciec rockowiec z lat 80. Dlatego też ciężko jest słuchać tej kompozycji widząc uśmiechniętego muzyka w okularach przeciwsłonecznych trzymającego gitarę. Artysta bowiem śpiewa o samotności, pustych twarzach i chęci pozostawienia wszystkiego gdzieś indziej. Utwór ten, wywołuje niesłychane poczucie nostalgii i straty, do którego nie chcemy wracać, ale czasami pojawiają się momenty, gdy czujemy potrzebę zagłębienia się w tęsknocie i oddaniu się niej, co zapewnia Someplace Else.
Klaudia Frąckowiak
David Bowie – Five Years
Piosenki najbliższe słuchaczom to często pierwsze zetknięcia z artystami, którzy później okazują się fundamentem na nich na całe życie. Tak właśnie Five Years Davida Bowiego na zawsze zapisało się w mojej pamięci.
Kawałek otwiera partia perkusji Woody’ego Woodmansey’a wyłaniająca się z ciszy, a po niej długie, powtarzające się akordy, na których tle Bowie opowiada historię o nadchodzącym końcu świata. Uderzający w pierwszej części utworu minimalizm aranżacji paradoksalnie stał się wdzięcznym podkładem dla teatralnego występu wokalnego, niczym surowe deski starej sceny. W rzeczy samej, młody David Bowie miał sobie i światu wciąż jeszcze wiele do udowodnienia. Po zaistnieniu w świecie muzyki przyszła pora na jego komercyjny sukces. Melancholijny pasjonat amerykańskiej popkultury ułożył historię o kosmicie, który zstąpił na Ziemię i ma stać się gwiazdą rocka. Five Years otwiera płytę traktującą o tym, i choć koncept może wydawać się pretensjonalny, to chwytliwe utwory i ich szczere wykonanie pozwalają zapomnieć o wszelkich uprzedzeniach. Z każdym kolejnym wersem napięcie rośnie, dramatyczne partie smyczkowe (zaaranżowane przez Micka Ronsona) podkreślają wykrzykiwane przez Bowiego w płaczu słowa, że Ziemi zostało pięć lat.
Było to latem 2021. Komentarze pod tą piosenką uświadomiły mi wówczas, że właśnie tyle minęło od jego śmierci – pięć lat. Wkrótce minie kolejne pięć, od kiedy Five Years wprowadziło mnie w twórczość jednego z najważniejszych dla mnie wykonawców.
Cyryl Drążkowski
Justin Timberlake – Mirrors
W 2013 roku, gdy miałam dziewięć lat, po raz pierwszy miałam styczność z muzyką w większym stopniu, niż tylko w formie słuchania radia podczas jazdy samochodem z rodzicami. Dopiero wtedy zaczęłam się rozeznawać w świecie muzycznym. Był oczywiście on – Justin Timberlake. Jego piosenka Mirrors była wówczas na szczytach list przebojów. Już na samym początku utworu możemy usłyszeć okazałość, przejawiającą się w rockowej aranżacji połączonej ze smyczkami czy pianinem. Rozczulający teledysk utkwił mi w głowie na lata. Ta piosenka stanowi wybitne połączenie delikatności ludzkich emocji z chwytliwością popowych melodii. Mirrors nie tylko zapada w pamięć, ale też potrafi rezonować z drugim człowiekiem. Nie byłoby tego bez równie wybitnego połączenia duetu twórców – Timberlake’a oraz jego mistrza, legendarnego producenta Timbalanda. Jego żywy, bogaty, soulowy styl produkcji stał się ikoniczny dla popu lat dwutysięcznych. To dlatego brzmienie utworu jednoznacznie kojarzy mi się z czasami, w których przyszło mi dorastać.
Timberlake udowodnił, że jest w stanie okazać artystyczny kunszt, któremu nigdy wcześniej – i również nigdy później – nie dorównał. Jednak Mirrors to nie jest tylko i wyłącznie piosenka będąca “efektem swoich czasów”. Pomimo swojej wielkości, jest to utwór intymny i osobisty, który towarzyszył mi przez wiele etapów życia. Sięgając do niego, przypominam sobie zarówno o beztroskich wakacjach czasów dzieciństwa, jak i o pierwszym, listopadowym śniegu w 2022 roku. To nie tylko piosenka o miłości, ale też o tęsknocie – uczuciu na zawsze powiązanym z nostalgią.
Julia Cicha
John Frusciante – Ramparts
Ciepły muskający wiatr, słońce migoczące przez szeleszczące liście, melancholijne plumkanie strun – Ramparts Johna Frusciante brzmi jak najpiękniejsze lato, którego nigdy nie przeżyłem.
Utwór ten pochodzi z drugiego solowego krążka artysty – To Record Only Water for Ten Days i o ile istnienia Red Hot Chilli Peppers przeoczyć się nie da, to solowe projekty Frusciante nie cieszą się taką sławą (a w moim odczuciu powinny). Warto wspomnieć, że krążek powstawał po odbyciu przez Johna miesięcznego odwyku z powodu uzależnienia od heroiny. Artystę do stworzenia albumu zainspirowało życie duchowe, tytułowe „nagrywanie tylko wody przez dziesięć dni” ma odnosić się do jego ciała jako magnetofonu, który rejestruje miejsca, uczucia i inspiracje między którymi dryfuje.
Ramparts to utwór, który stwarza atmosferę wyżej wspomnianej wody, otula i pozwala uchwycić uczucia jakich nie byłem wcześniej świadomy. Przypomina o wyimaginowanym lecie pełnym wewnętrznego, duchowego pokoju i nadziei, płynącej w nieskończoność, jak przyjemna fala ciepła. Całość potęguje fakt, iż utwór jest instrumentalny, zagrany tylko na gitarze. Jest bardzo krótki, co wzbudza we mnie skojarzanie z nagłym, ale pozytywnym uderzeniem nostalgii. Wyjątkowo dobrze mi wracać do tego kawałka zimnymi i szarymi listopadowymi dniami, kiedy minione lato już zaciera się w pamięci, Ramparts stanowi portal do upalnych beztroskich dni.
Dawid Szlasa
Dżem – Do Kołyski
Jako dziecko jednym z pierwszych polskich zespołów, które poznałam był Dżem. Nie sądziłam, że ich utwory będą mi towarzyszyć przez nastoletni czas, aż do dziś. Każde spotkanie spędzone ze znajomymi czy przyjęcia to okazja to wykrzyczenia tekstu piosenki Wehikuł Czasu. Jednak, to nie ona jest tą, która kojarzy mi się z nostalgią i pewnego rodzaju tęsknotą. Ballada Do Kołyski wzbudza we mnie ogrom emocji, przede wszystkim przez swój głęboki tekst, który porusza tematy otaczające nas w życiu.
Maciej Balcar stawia się w postaci osoby, która ukazuje ludzką słabość i dąży do zrozumienia samego siebie: „żyj z całych sił, uśmiechaj się do ludzi, bo nie jesteś sam„. Ta puenta daje nam, jako odbiorcom wsparcie i poczucie, że naszą wrażliwością możemy dzielić się z innymi ludźmi. Słuchając tego utworu odczuwamy nostalgię związaną ze wspomnieniami. W mojej głowie jako „chwilę, która trwa” zapamiętałam, gdy moja mama będąc na koncercie zespołu Dżem zadzwoniła do mnie, abym mogła usłyszeć tę piosenkę na żywo. Mimo, że nie doświadczyłam prawdziwych emocji, które panowały podczas trwania tego występu, to ta namiastka wysłuchania fragmentu przez połączenie telefoniczne, dała mi chwilę, którą pamiętam do dziś. Melancholijny charakter kompozycji sprawia, że włączając ją zamykamy się w swoim małym świecie i uczymy, aby nauczyć się żyć „bez niepotrzebnych niespełniania myśli złych.„
Sandra Ględa
M83 – Midnight City
Muzyka sama w sobie ma niesamowitą moc przenoszenia nas w czasie. Zwłaszcza jesienią, gdy wieczory stają się dłuższe, a dni chłodniejsze. Ten czas sprzyja refleksji, wyciszeniu, a czasem nawet lekkiej zadumie. Wybranie więc tego jednego utworu, który wywołuje u mnie uczucie nostalgii bądź tęsknoty było nie lada wyzwaniem. Zwłaszcza, gdy o tej porze roku moja playlista skupia się na samych smętach. Finalnie podołałem zadaniu…
Midnight City to utwór monumentalny – odważyłbym się nawet stwierdzić, że to „opus magnum” w twórczości Gonzaleza. Wybrałem go ze względu na fakt, że przypomina mi on o moich pierwszych nocnych seansach przed telewizorem gdy byłem mały. Tym bardziej, że w tamtym okresie utwór Midnight City zdawał się być dosłownie wszędzie – pojawiał się niemal w każdej reklamie, którą można było zobaczyć w telewizji czy w internecie. W szczególności pamiętam przynajmniej trzy różne reklamy piwa, które wykorzystały ten charakterystyczny motyw. Dziś, gdy słyszę ten utwór, nie tylko przywołuje on mi wspomnienia tamtych lat, ale także budzi we mnie tęsknotę za niewinnymi czasami dzieciństwa, kiedy świat wydawał się większy, a każdy dźwięk i obraz – bardziej intensywny.
Oliver Jakubowicz
Andrea Bocelli – L’Abitudine
Najbardziej tęsknię za domem rodzinnym i dzieciństwem. Za czasem beztroski, śmiechu i zabawy. Tęsknię za zapachami i dźwiękami, a przede wszystkim za tym, że ktoś bliski był w pokoju obok. Wszystko się zmienia, czas idzie do przodu, a mi pozostaje wspominać. Według mnie, muzyka pozwala to robić w wyjątkowy sposób, bo nie tylko przywołuje myśl o danym wspomnieniu, ale i przez krótką chwilę pozwala mi poczuć, jakbym
znowu tam była.
U nas w domu było dużo muzyki ale wyjątkowo często rodzice włączali płytę Cieli di Toscana Andrea Bocelli’ego. Mieliśmy ten album w wersji „Tuscan skies„. Był tam nagrany film dokumentalny pokazujący kulisy tworzenia płyty czy zdjęcia z życia artysty. Obrazy i dźwięki z tego DVD odsyłają mnie do najwcześniejszych wspomnień, a najwyraźniej robi to utwór L’Abitudine. Możliwe, że najbardziej zapadł mi w pamięć ze względu na to, że wykonuje go z młodą dziewczyną – Heleną Hellwig. Obecnie zwracam uwagę na tekst pierwszego refrenu. W kontraście do wypełnionej miłością reszty, ten fragment opowiada o samotności, która jest dla mnie uczuciem zdecydowanie bardziej poetyckim. Podobają mi się również momenty budujące napięcie w warstwie harmonicznej.
Nie jest to utwór podobny do tych, których zazwyczaj słucham, ale wracam do niego z dużym sentymentem. Gdy tylko zabrzmią pierwsze dźwięki, od razu zdaje mi się, że siedzę „po turecku” na podłodze w salonie przed telewizorem i wpatruję się w panoramę Toskanii, a gdzieś obok są moi rodzice, którzy nawet nie wiedzą, że kiedyś coś o tym napiszę.
Hania Kujawińska
Isaiah Rashad – Wat’s Wrong (feat. Zacari, Kendrick Lamar)
Okres licealny nie był dobrym okresem w moim życiu, jeśli chodzi o transformację gimnazjalisty z małej miejscowości, do próby odnalezienia się w większej społeczności. Natomiast był to dobry okres, aby przeanalizować kilka rzeczy, a z pomocą przyszedł mi Isaiah Rashad ze swoją płytą The Sun’s Tirade. W szczególności utwór Wat’s Wrong, który traktowałem jako osobistą terapię. Od pierwszego przesłuchania poczułem, że w końcu znalazłem kogoś, komu mógłbym wyżalić się w zupełności, gdybym tylko miał taką możliwość.
I tak przez kilka miesięcy towarzyszył mi on podczas codziennych podróży, nowych znajomości i wspomnień, których nie zamieniłbym na żadne inne. Chociaż nie bardziej jak Zacari, którego anielski głos podczas refrenu zapadł mi w pamięci do dziś, tak aż za bardzo lirycznie wpasowuje się w mój charakter. To wszystko okraszone prostą produkcją, która wyciąga z całej trójki to co najlepsze. Głupio byłoby nie wspomnieć o Kendricku Lamarze – zarapował jedną z moich ulubionych zwrotek w jego karierze.
I tak jak nie tęsknię za przeszłością, tak tęsknię za momentem, kiedy pierwszy raz przesłuchałem The Sun’s Tirade. Wciąż czekam, aż jakikolwiek utwór, chociaż w połowie ujmie mnie tak jak Wat’s Wrong, ale nie wiem czy byłoby to z korzyścią dla mnie. Z perspektywy czasu, którego z każdą minutą mamy coraz mniej, jestem wdzięczny tej płycie. Była ze mną w najgorszym okresie, jak i w tym kiedy życie w końcu zaczęło się toczyć z tym jak po części sobie wymarzyłem.
Piotr Supryn
U2 – Love is blindness
Miłość jest zaślepieniem – taki właśnie tytuł piosenki nosi zwieńczający siódmy w artystycznym dorobku U2 album Achtung Baby. Lata 90. dla U2 były podyktowane zainicjowanym przez Bono eksperymentom z dotychczasowym stylem brzmienia zespołu. Zamierzony cel wbrew pozorom nie był łatwy w realizacji, a wszechobecne spory członków potęgowały napięcia. Echo przeżywanych przez wykonawców emocji rozbrzmiewa choćby w przejmującej anty-solówce gitarowej w Love is blindness. The Edge, który w tamtym okresie również mierzył się z rozpadem swojego małżeństwa, zwykł nawet zrywać struny swojego instrumentu w ferworze gry. Można usłyszeć jego przeraźliwy ból oraz rozpacz, w której potrafię odnaleźć również bezsilność i tęsknotę za ukochaną osobą.
Już pierwsze dźwięki tej piosenki wciąż wyraźnie przywołują wspomnienia ostatecznego pogrzebania wszelkich złudzeń. Długo tkwiłam w tym pozornie pięknym zaślepieniu nadzieją na trwałość tego, co nas łączyło… Zadając sobie wzajemnie rany, podświadomie byliśmy pewni nieuchronności rozstania. Czyżby to była pokuta za brak racjonalnej oceny nieudolnie budowanej przez nas relacji? „I don’t want to see. Won’t you wrap the night around me?„– z łamiącym się głosem śpiewa Bono. Słowa tego utworu pozostawiły we mnie trwały ślad dawnych przeżyć. Wciąż, krocząc ścieżkami wspólnych spacerów, docierają do mnie słabnące już szepty. Tak, jak gdyby ulice pochłonęły każde wypowiedziane przez nas słowo…
Olga Mucha
The Velvet Underground – After Hours
Jest trzecia w nocy. Bardzo zziębnięci i trochę pijani wróciliście do mieszkania, zapalacie świece i wstawiacie herbatę za herbatą. Przyjaciele wypełniają zimną kamienicę śmiechem oraz gwarem, rozmawiając o kinie, nauce i muzyce, o wczorajszym koncercie jak i o tym dziwnym barmanie z dzisiaj. Ktoś, siedząc w oknie, stroi gitarę opowiadając coś o Lou Reedzie. Łyk herbaty, odkaszlnięcie, akord. Jutro przeprosisz sąsiadów.
After Hours to jedna z tych piosenek, które nie potrzebują wiele. W prostej aranżacji na gitarę akustyczną i basową wybrzmiewa pełnia emocji zawartych w tekście Lou Reeda. Zaśpiewany przez Maureen „Moe” Tucker, perkusistkę The Velvet Underground, utwór After Hours jest słodko-gorzkim wyznaniem wrażliwego obserwatora, introwertyka otoczonego ludźmi. Wyraża tęsknotę za udziałem w zabawach, chęci dołączenia do nich i nadzieję na to, że kiedyś zostanie zaproszony oraz doceniony.
Piosenka kojarzy się z samotnie spędzanymi zimowymi nocami, umilanymi cichym graniem na gitarze. Nocami mijającym na marzeniu, by być w tamtym momencie gdziekolwiek indziej, niż sama w małym mieszkaniu. Jednak to poczucie samotności w After Hours nie przeważa nad pewną celebracją, która wybrzmiewa subtelnie w tekście. Podmiot mówiący kocha ludzi, zachwyca się nimi i chce do nich dołączyć, po prostu nie zawsze potrafi. Pozostaje mu tęskne obserwowanie ich z drugiego pokoju.
Agnieszka Tułacz
Maciej Stuhr, Julia Jarema – Pamiętaj mnie
Każdy tęskni za kimś, czy za czymś. Moje życie ułożyło się tak, że mam do “obtęsknienia” wiele osób. Wiele z tych ludzi pokazało mi, czym jest miłość i jak tą miłość można wlać w muzykę. Staram się nieustannie tak zrobić, choć w połowie tak dobrze jak oni. Listopad to dla mnie czas tęsknoty i poszukiwania komfortu. Długo myślałam jednak nad tym, jaki utwór wywołuje we mnie największą nostalgię i choć kandydatów było wielu, a ja sama nie byłam przez pewien czas przekonana do mojego wyboru. Stwierdziłam, że postawię na coś dość nieoczywistego. Jest utwór z animacji Disneya – Coco. Chodzi oczywiście o Pamiętaj mnie, czyli balladę śpiewaną przez głównych bohaterów.
Wraz z każdym poruszeniem strun gitary, porusza się również struna w moim sercu odpowiedzialna za tęsknotę. Instrumentarium jest okrojone, bowiem utwór jest śpiewany jedynie w akompaniamencie gitary, co dodaje mu personalnego, czy nawet intymnego klimatu. Tekst równocześnie mnie otula, jak i rozrywa na kawałki, szczególnie w momencie, w którym do Macieja Stuhra dołącza delikatny głos Julii Jaremy. Choć można powiedzieć, że to tylko piosenka z dziecięcej animacji, jednak słodko-gorzki tekst sprawia, że nawet najbardziej dorosła osoba na świecie czuje, choć minimalne poruszenie. Gdy myślę o tym, że podczas Día de Muertos, czyli dnia kiedy w filmie śpiewana jest ta piosenka, bliscy, którzy odeszli mogą spędzić, choć chwilę z tymi, którzy o nich pamiętają i tęsknią, czuję się znowu jak siedmiolatka, którą babcia i dziadek okrywają kocem, czy ganią za niezakładanie kapci.
Michalina Dobaczewska
Więcej ciekawych tekstów zbiorowych przeczytasz tutaj!