Hygge, kultowe klopsy z Ikei, SKAM… Z przytulnej spuścizny Skandynawii czerpiemy codziennie. Kultura Dalekiej Północy to jednak coś więcej, niż piękne wnętrza i swetry z wełny merynosa. To masa wspaniałej, klimatycznej muzyki. Bo skandynawscy artyści nie kończą się na Björk i Abbie. Zapraszamy na prawdziwą wyprawę, tylko załóżcie coś ciepłego!
Być może to bliskość natury, być może to zupełnie inny mikroklimat. Zdania są podzielone, lecz jedno jest pewne. Muzyka z północy Europy znacznie wyróżnia się na tle innych. Oczywiście, nie możemy generalizować, bo jak wszędzie, gatunków jest naprawdę wiele. Lecz jeśli pomyślimy o muzyce ze Skandynawii, to do głowy przychodzi nastrojowy folk, tradycyjne instrumenty i ten niesamowity nastrój, który przenosi nas myślami w okolice wulkanów i tajgi. Ale obiecuję, że nie zatrzymamy się tylko przy tym. To będzie podróż przez wszystkie aspekty nordyckiej muzyki. No, może przez prawie wszystkie. Daję słowo, że (mimo mojej miłości do nich) nie będzie ani słowa o Björk, Abbie oraz girl in red
Islandia – KALEO
Naszą wycieczkę zaczynamy od tej najodleglejszej, najdzikszej Północy. Tam, gdzie człowiek jest gościem wśród pięknej, dziewiczej natury. To właśnie z Islandii, a dokładnie z Reykjaviku, pochodzą członkowie zespołu KALEO. Zespołu, który działa na scenie już niemalże dziesięć lat i zdążył zdobyć międzynarodową sławę. Wielu myślało, że formacja jest grupą amerykańską. To wszystko przez akcent, a raczej jego brak. Dzieci na wyspie uczą się angielskiego równolegle z rodowitym islandzkim, więc jest to dla nich równie naturalny język.
Gdy przysłuchamy się dźwiękom zespołu, od razu usłyszymy, że do amerykańskiej muzyki mu daleko. JJ, wokalista, wielokrotnie wspominał, że wychował się na klasycznym rocku ze Stanów i po dziś dzień jest to jego największa inspiracja. Muzyka KALEO, czyli mieszanka rock’n’rolla, bluesa i folku, to raczej jedynie fantazja na jego temat. Są mocne gitary, jest silny wokal i praktycznie zero elektroniki. Klasyka, której dziś mi ogromnie brakuje.
Jednak, co najbardziej lubię w KALEO, to te spokojne, leniwe utwory. All The Pretty Girls to kawałek przełomowy. To od niego rozpoczęła się lawina popularności formacji, podczas której ja sam ją poznałem. Porwała mnie jego prostota i ten niesamowity klimat. Brzdąkanie gitary oraz przepełniony nostalgią i żalem wokal budują coś, czego nie sposób opisać słowami. Trzeba tego zwyczajnie posłuchać – koniecznie z teledyskiem, który jest hołdem wobec nordyckiej bohemy, która przemierza islandzkie pustkowia, gorące źródła i oblodzone wzgórza. To znak, żeby na chwilę się zatrzymać i wylogować z internetowego świata. Kilka lat temu, gdy słuchałem tego po raz pierwszy, nie spodziewałem się, że będzie to teraz tak potrzebne. Jeśli nie dla muzyki, to włączcie ten teledysk choćby dla tych pięknych ujęć.
Dla kogo jest KALEO? Dla fanów mocnych brzmień i klasycznego rocka, a także melancholijnego, minimalistycznego folku. Kawałki po islandzku (choć nie rozumiem z nich ani słowa) brzmią jeszcze lepiej, niż po angielsku. Dodaje im to nuty oryginalności i pewnego mistycyzmu, który odnajduję w tym tajemniczym języku. Członkowie zespołu potrafią grać nie tylko we wnętrzu wulkanu, czy na lodowcu, jak widać powyżej. Jesienią rozpoczyna się ich trasa koncertowa, podczas której odwiedzą Warszawę. Na dwie godziny można przeteleportować się do zupełnie innego świata.
Wyspy Owcze – Eivør Pálsdóttir
Silny wiatr kieruje nasz statek przez Morze Norweskie. Widać już nawet ląd, który jednak Norwegią nie jest. Zatrzymujemy się teraz przy malowniczym archipelagu, gdzie na jedną osobę przypada półtorej owcy. Farerska scena, choć szalenie niedoceniona i nieznana, aż kipi ludowością i surowym, północnym klimatem. Lecz nie brakuje w niej nowoczesnego, elektronicznego twistu.
Eivør wielokrotnie udowodniła, że nie boi się eksperymentować, a talent wyssała z mlekiem matki. Mając zaledwie dwanaście lat wyruszyła w trasę wraz z męskim chórem ludowym. Rok później wygrała najważniejszy farerski konkurs telewizyjny i zainteresowali się nią producenci muzyczni. Zaraz potem wydała debiutancki album, gdzie (jako trzynastolatka) śpiewała kompozycje jazzowe, klasyczne ballady oraz pieśni religijne, napisane przez nią samą.
Muzyka tej wokalistki to prawdziwa immersja w świat etniczności i ludowości. Te melodie towarzyszyły jej od najmłodszych lat, więc w swojej dorosłej twórczości składa im hołd. Pierwotny flirt z wieloma gatunkami pozwolił jej odnaleźć swoje własne ja – w jej najnowszych wydawnictwach nie odnajdziemy jazzu, czy rocka. To surowa, rustykalna muzyka, która wprowadza słuchacza w trans. Wszystkie kompozycje są w języku farerskim, a sama Eivør często sięga po biały śpiew, niesamowicie trudną technikę wokalną, która przeszywa całe ciało i powoduje prawdziwe dreszcze.
Tu, podobnie jak w przypadku KALEO, możemy na kilkadziesiąt minut przenieść się do mistycznego, nordyckiego świata. Eivør rusza ze swoim nowym krążkiem w trasę i również odwiedzi Polskę. Nie skończy się na jednym koncercie, a na trzech. To jedna z niewielu szans, by zobaczyć na żywo autentyczne, farerskie instrumenty ludowe.
Norwegia – Jenny Hval
Po krótkiej przerwie na farerską muzykę ludową, płyniemy dalej. Prosto do Norwegii, by odkryć jej awangardową, elektroniczną stronę. Jenny Hval to również artystka, która nie boi się eksplorować nieodkryte dotąd strefy muzyczne. Choć zaczynała w zespole death metalowym, jej współczesna twórczość znajduje się na zupełnie innym biegunie. Tu na próżno szukać odwołania do ludowej, norweskiej muzyki. Jest nowocześnie do szpiku kości, co dowodzi ogromna ilość elektroniki w jej utworach.
Jej największą inspiracją jest Kate Bush oraz inni muzycy z wysp. Poza tym, w jej utworach słychać wpływy lat 80., szczególnie tych raczkujących elektronicznych, mrocznych zespołów. Jej kawałki poruszają podobną problematykę: obecność sztuki w świecie, życie współczesnych kobiet, destrukcyjny wpływ kapitalizmu na naszą codzienność. Eksploruje też zagadnienie płci, zacierając granice binarności.
Jej najciekawszym, po dziś dzień, tworem jest koncepcyjny album Blood Bitch. Łączy on w sobie przeplatające się historie o podróżującym w czasie wampirze oraz doświadczeń Jenny z życia w trasie. Ogromny wpływ na kształt tego krążka mają też klasyki horroru z lat 70., Virginia Woolf oraz menstruacja. Te, zgoła, odmienne tematy zostają sprowadzone do wspólnego mianownika, tworząc przedziwnie oryginalną całość. Jedno jest pewne – nie jest to muzyka do biernego słuchania. Trzeba się na niej skupić i poświęcić jej masę uwagi, by dostrzec całą jej złożoność.
Na tych krajach kończymy dzisiejszą wyprawę. Lecz to nie koniec naszej podróży – przed nami jeszcze trzy kolejne państwa. W kolejnym wpisie odkryjemy, co ma do zaoferowania Dania, Szwecja oraz Finlandia. Mogę obiecać dwie rzeczy: na pewno powieje chłodem i nie wspomnę ani słowa o Abbie. Tymczasem, rozkoszujcie się tymi różnymi twarzami Skandynawii, bo już niedługo dojdzie ich jeszcze raz tyle.
Po więcej ciekawych tekstów ze świata muzyki zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/magmuz/