Nie ma chyba w Poznaniu drużyny, która przeszła większą metamorfozę na przestrzeni dwóch sezonów ligowych niż WKS Grunwald Poznań. Za szczypiornistami Rafała Walczaka rozgrywki, które na nowo rozbudziły w sercach kibiców nadzieję na PGNiG Superligę w stolicy Wielkopolski.
O minionych miesiącach w drużynie, sytuacji w związku z koronawirusem i widokach na przyszłość porozmawialiśmy z bramkarzem drużyny – Patrykiem Kulczyńskim.
Paweł Jonik (Radio Meteor): Czwarte miejsce Grunwaldu Poznań w rozgrywkach I ligi to dla ciebie zawód czy sukces?
Patryk Kulczyński (WKS Grunwald Poznań): Przed sezonem nie jedna osoba brałaby taki wynik w ciemno. Natomiast z przebiegu rywalizacji i bardzo dobrej pierwszej rundy, kiedy to nawet znajdowaliśmy się na pierwszym miejscu, można odczuwać lekki niedosyt. Tym bardziej, że czwarta pozycja była najniższą, jaką zajmowaliśmy w ciągu całego rozegranego sezonu. Myślę, że miejsca 1-3 byłyby bardziej adekwatne do naszego potencjału.
Skąd wziął się tak duży progres waszej ekipy względem poprzednich rozgrywek? Zajęliście wówczas odległe dziewiąte miejsce w lidze, a z klubu odeszło kilku ważnych graczy.
Myślę, że zaprocentowało to, że nasz zespół względem poprzedniego sezonu nie przeszedł jednak jakiejś specjalnej rewolucji kadrowej. Zaczęło procentować zgranie i wzajemne zrozumienie na boisku. Pomimo że na papierze może nie wyglądaliśmy na potentatów ligowych, naszą ciężką pracą na treningach i dobrą atmosferą w szatni potrafiliśmy nadrabiać braki. Warto dodać, że sami jako zawodnicy wyszliśmy nawet z propozycją dodatkowych treningów z trenerem przygotowania motorycznego. To wszystko z odrobiną szczęścia dało nam dobry wynik sportowy w tym sezonie.
W 2018 roku przeszkadzała wam presja narzucona przez media, mówiące nawet o potencjalnym składzie na awans?
Czy presja? Trudno powiedzieć. Zapowiedzi przed sezonem były odważne. Do składu przyszło sporo nowych zawodników, kilku z nich nawet z doświadczeniem superligowym. Brakowało chyba przede wszystkim zgrania i wspomnianych wcześniej automatyzmów. Nie byliśmy wtedy aż tak skonsolidowani jako drużyna. Tworzenie zespołu na awans, jak się okazuje, jest procesem bardziej złożonym i pozyskanie dobrych zawodników nie zawsze gwarantuje awans. Uważam więc, że presja nie była naszym największym wrogiem w poprzednim sezonie. Raczej była to duża rotacja w składzie i brak zgrania.
Wróćmy do początku zakończonego niedawno sezonu. Rozpoczęliście te rozgrywki jak burza, wygrywając w pięciu kolejnych meczach ligowych. Pamiętasz równie udany start w swojej karierze?
Pamiętam, że Grunwald miewał już dobre starty. W sezonie 2017/2018 wygraliśmy cztery kolejne mecze i chyba nawet byliśmy liderem, ale od razu później przyszła seria czterech porażek. Jednak aż tak udanego początku i zasadniczo całej pierwszej rundy nie mieliśmy, wyłączając oczywiście okres, kiedy to przez dwa sezony byliśmy w II lidze.
W I rundzie tylko raz schodziliście z parkietu pokonani w regulaminowym czasie gry po meczu ze Stalą Gorzów. Po przerwie zimowej radziliście już sobie trochę gorzej, bo choć rozpoczęliście ją od dwóch zwycięstw, to jednak później zanotowaliście passę trzech porażek z rzędu. Czego wówczas najbardziej brakowało w waszej grze?
Coś niewątpliwie w naszej grze się zacięło i nie zdążyliśmy tego naprawić z powodu przerwanych rozgrywek. Coś, co było naszą mocną stroną, czyli danie „czegoś ekstra” w końcówce i przechylanie pojedynków na swoją korzyść przestało działać. Można też powiedzieć, że suma szczęścia w sporcie równa się zero i tak jak w pierwszej rundzie wszystko niemal nam sprzyjało, tak w rundzie rewanżowej – już nie do końca.
Rozgrywki przerwano, a ostatecznie zakończono przed arcyciekawym rewanżowym starciem Grunwaldu ze Stalą. Jaka była twoja reakcja na decyzję ligi o podtrzymaniu dotychczasowych wyników w lidze?
Na pewno każdy z nas bardzo mocno się przygotowywał do tego spotkania. Po trzech kolejnych porażkach chcieliśmy pokazać, że nasze wysokie miejsce to nie kwestia przypadku, tylko efekt naszej ciężkiej pracy. Mieliśmy też do wyrównania rachunki za pierwszy mecz w Gorzowie. Niestety, nie udało nam się rozegrać tego spotkania.
Nie uważasz, że uczciwiej byłoby wziąć pod uwagę jedynie wyniki z połowy sezonu, kiedy każda z drużyn rozegrała ze sobą po jednym meczu?
Gdybyśmy wygrali dwa z trzech ostatnich meczów, a były ku temu okoliczności, to my bylibyśmy na pierwszym miejscu i też raczej nie płakalibyśmy, że sezon zakończył się tak, a nie inaczej. Wiadomo, jedne drużyny rozegrały mecze z potencjalnie słabszymi rywalami, a inne z mocniejszymi. Z naszej perspektywy na pewno odczuwamy niedosyt, ale cały czas trzeba pamiętać, że zajęliśmy dobre, czwarte miejsce i różnica do pierwszej lokaty nie była duża.
Gdybyś mógł wybrać najprzyjemniejszą i najbardziej bolesną chwilę z poprzednich rozgrywek, to co by to było?
Na pewno będę bardzo miło wspominał mecz z Olimpią Medex Piekary Śląskie w pierwszej rundzie (zwycięstwo Grunwaldu 27:19, przyp. red.), kiedy to obroniłem pięć kolejnych rzutów karnych, walnie przyczyniając się do końcowego zwycięstwa Grunwaldu. Najbardziej bolesna chwila miała miejsce z kolei podczas naszego ostatniego meczu w Łodzi, kiedy to odnieśliśmy dotkliwą porażkę (Wojskowi przegrali z Anilaną 25:33, przyp. red.). Nie miałem jak pomóc drużynie, gdyż nie byłem w składzie na to spotkanie.
Jak wygląda aktualnie sytuacja w drużynie? Trenujecie grupowo, czy takie treningi zostały całkowicie wstrzymane i skupiacie się wyłącznie na pracy indywidualnej?
Cały czas realizujemy zalecenia trenera co do treningów. Aktualnie, już po zniesieniu pewnych ograniczeń, trenujemy wspólnie na świeżym powietrzu w takim zakresie, jaki jest obecnie możliwy. Są to treningi przede wszystkim biegowe nad Jeziorem Strzeszyńskim.
Czy dostaliście już zapewnienie od klubu, że ponownie wystartujecie na poziomie I ligi w kolejnych rozgrywkach?
Na chwilę obecną nie ma niepokojących sygnałów, aby start Grunwaldu w przyszłym sezonie był zagrożony. Miasto, sponsorzy oraz kibice chcą piłki ręcznej w Poznaniu. Nie pozostaje nam zatem nic innego, jak przygotowywać się już pod kątem następnego sezonu.