Letnie okno transferowe to okres, który umila fanom amerykańskiego basketu czas, gdy zespoły przygotowują się do sezonu w zaciszu hal treningowych. Wtedy to kibice czekają na popularne „Wojbomby”, które działają jak woda na młyn dla koszykarskich programów na całym świecie. Karuzela ledwo się rozkręciła, a menadżerowie NBA już podgrzali atmosferę swoimi wyborami.
Paul George zaufał procesowi
To prawdopodobnie najgorętszy i najbardziej wyczekiwany trade tego lata. Po siedmiu latach Paul George wrócił na wschód. Popularny PG zakończył swój pięcioletni pobyt w Clippers z bilansem zero. Zero zdobytych tytułów, zero mistrzostw konferencji i zero pierwszych miejsc na zachodzie. Wspólne mecze z Kawhaiem Leonardem w play-offach można policzyć na palcach jednej ręki, a i sam George przez ciągłe kontuzje nie potrafił stać się w pełni liderem swojej drużyny. Przygodę obu panów idealnie podsumowuje fakt, iż razem w LA odnieśli aż 215 kontuzji, a poprzez transfer PG13 z Oklahomy Clippers stracono m.in. Shaia Gillgouesa-Alexandra.
Rozgrywający zarobi kosmiczne pieniądze z nowego, czteroletniego kontraktu podpisanego z 76ers. 212 mln wydaje się bajońską sumą za 34-letniego gracza, ale Elton Brand robi wszystko, co w jego mocy, by wciąż przedłużyć nadzieje filadelfijskich fanów na… dosłownie, jakikolwiek sukces. Pozornie 76ers wydaje się być oczywistym pretendentem do pierwszych miejsc w swojej konferencji, ale kartoteka urazów ich obecnych gwiazd może solidnie pokrzyżować plany.
Tobias Harris wróci na stare śmieci
Brand zaoferował także maksymalny, ponad dwustumilionowy kontrakt, Tyresowi Maxsey’owi, ale to nie był koniec szokujących posunięć generalnego menadżera. Po sześciu latach Tobias Harris powrócił do Detroit już po raz trzeci w karierze! Tym razem podpisał z „Tłokami” dwuletni kontrakt za 50 milionów.
Jako skrzydłowy 76ers zaliczał lekko ponad jedną trójkę na mecz, a punktowo od pięciu lat nie potrafił przebić bariery średniej 20 punktów w sezonie. Dla swojej drużyny był, mimo wszystko, bardzo ważnym punktem, bowiem, jako drugi, zaraz po Embiidzie, zbierał najwięcej piłek. Ponadto był trzecim najskuteczniejszym rzucającym zespołu. Niejednokrotnie był krytykowany przez co umniejszano jego zasługom. Ostatecznie darmowe odejście i zmuszenie zarządu do szukania zastępstwa może okazać się przykrą koniecznością. Z drugiej jednak strony, znajduje się dużo wolnego miejsca w budżecie na wynagrodzenia dla innych zawodników.
“Splash Brothers” to już przeszłość
Rozbicie wielkiej trójki Golden State Warriors stało się faktem. Po 13 latach Klay Thompson opuścił Chase Center, jako czterokrotny mistrz NBA, pięciokrotny All-Star i dwukrotny wybór do All-NBA. Został jednym z najwybitniejszych graczy “Wojowników” w dziejach, a tego, ile dał drużynie przez ostatnią dekadę nie oddadzą żadne statystyki.
Thompson postanowił pozostać na zachodzie i jako wolny agent wzmocnił Dallas Mavericks, podpisując trzyletni kontrakt, który opiewa na kwotę 50 milionów dolarów. Co ciekawe, Lakers proponowali mu aż o 30 milionów więcej. Klay jednak zaakceptował niższą ofertę Mavs, sugerując się większymi szansami na tytuł. Choć wspomnienia po jednym ze “Splash Brothers” pozostaną w San Francisco piękne, trudno oczekiwać, że w Teksasie zapisze się równie złotymi zgłoskami. Po katastrofalnym zerwaniu więzadeł Thompson nie nawiązał już w kolejnych sezonach do wielkiej formy sprzed 2019 roku. Jego statystyki nie uległy znaczącemu pogorszeniu, ale przestał realnie wspierać swój zespół na parkiecie. Średnia trzech zbiórek na mecz i niewiele ponad dwie asysty na mecz, nie mogły satysfakcjonować fanów Warriors w minionym sezonie.
Nico Harrison podjął wielkie ryzyko dokooptowując do młodej i agresywnej drużyny z Dallas gracza, który najlepsze lata zostawił ma już za sobą. Ponadto w niczym nie nawiązywał do formy fizycznej obecnych gwiazd Mavericks. Sama renoma to za mało, aby zagwarantować swojej drużynie zwycięstwo w finale ligi.
Generał powoli opuszcza parkiet
Warriors w międzyczasie pożegnali także innego weterana. Przygoda Chrisa Paula w San Francisco nie trwała długo i ostatni pociąg po mistrzostwo, do którego wskoczył ten wybitny rozgrywający, ostatecznie spektakularnie się wykoleił. Po sezonie sprawnie dopięto obustronne porozumienie w sprawie opuszczenia Chase Center, którego powodem okazały się oszczędności. Gracz ma prawo do narzekań, transfer do jednej z najgorszych ekip na zachodzie, która smaku play-offów nie zaznała od 2019 roku, mówi sam za siebie. CP3 zdaje się wywieszać białą flagę, dołączając do innych wybitnych koszykarzy pokroju Iversona, Anthony’ego, Baylora czy Stocktona, którzy nigdy nie zdobyli pierścienia mistrzowskiego.
Paul przychodzi do Spurs po swoim statystycznie najgorszym sezonie w karierze. Od pierwszej minuty rozegrał raptem 18 spotkań, łamiąc niechlubny rekord z sezonu 09/10, kiedy jako pierwsza opcja meldował się na parkiecie 45 razy. Jego średnie asyst pospadały do prawie 7 na mecz. To samo dotyczyło jego celnych rzutów z gry – blisko 3 na spotkanie.
W Spurs, drużyny do najwyższych celów już nie poprowadzi, ale jego doświadczenie i wskazówki mogą okazać się bezcenne dla młodego zespołu Gregga Popovicha. Może być za to fantastycznym przedłużeniem ręki „Popa” na parkiecie w stosunku do Sochana i Wembanyamy.
Dejounte Murray wzmocnił Pelicans
Rozgrywający Atlanty Hawks jeszcze niedawno był jedną z najbardziej pożądanych opcji na rynku, gdzie największe zakusy na niego miało Los Angeles Lakers. Ostatecznie jednak deal nie doszedł do skutku, a Hawks oddało swojego guarda „Pelikanom” w zamian za Larry’ego Nance’a Jr, E.J. Liddella, Dysona Danielsa oraz dwa wybory pierwszej rundy Draftu. Widząc nazwiska, za które wymieniono Murray’a wydaje się, że Atlanta tą wymianę przegrała. Nie zmieniało to faktu, że połączenie Younga z Dejounte dawało tyle, co nic.
Pelicans natomiast tym transferem bardzo podniosło swój poziom rzutowy. Już wcześniej w składzie znajdowali się tacy renomowani strzelcy, jak CJ McCollum czy Brandon Ingram, a teraz dołącza również Murray. Regularnie wskakiwał na pułap 20 pkt na mecz, będąc spośród nich najlepszym asystentem sezon temu.
Murray otworzy przed trenerem nowe sposoby na szybsze granie piłką, a także zapewni potrzebną rotację wśród rozgrywających szczególnie, że na urazy podatny jest Brandon Ingram. Pels otrzymali kompletnego guarda, który potrafi się odnaleźć w każdej roli. W zależności od potrzeby może wchodzić z ławki na podmęczonego rywala, być skutecznym shooterem i pierwszym rozgrywającym na parkiecie.
Valanciunas oczarowany pieniędzmi Wizards
Niestety, jak to w życiu bywa, nie ma róży bez kolców, a fanom „Pelikanów” wyjątkowo dosadnie wbił je litewski center. Zespół z Nowego Orlenu prawdopodobnie nie doszedłby tak daleko w minionym sezonie, gdyby nie rewelacyjna forma Valanciunasa. Jego rozciąganie gry pod koszem było wręcz idealnie dopasowane do Ziona Williamsona, lidera Pels. Litwin dzięki swojej mobilności umożliwiał swobodny ruch piłki. Jednocześnie poprzez swoją tężyznę i agresję w trumnie potrafił zdobywać bezpańskie piłki. Stał się 14. najlepiej zbierającym centrem w lidze, 9. najskuteczniej rzucającym z gry i 15. najlepiej punktującym.
Jednak przy 30 milionach za trzy lata gry to i sól słodka, co Valanciunas dobitnie udowodnił przenosząc się do Waszyngtonu, jako wolny agent. Tam będzie partnerował odrzutkom z poważnych drużyn NBA, jak Jordan Poole albo Kyle Kuzma. Cel jest jeden – Wizards nie mają już więcej okupować dolnych regionów tabeli.
Kentevious Caldwell-Pope stawia na młodzież
To jedna z najbardziej szokujących decyzji tego okienka. Głównie dlatego, że zespół Denver Nuggets, jako organizm, funkcjonował w sposób właściwy nawet mimo odpadnięcia w drugiej rundzie play-offów. Zmiany nie wydawały się konieczne. Tymczasem, w ślad za Reggiem Jacksonem, z klubu wyfrunął czołowy koszykarz drużyny i cichy architekt pierwszego, historycznego mistrzostwa dla klubu.
KCP był fundamentem swojej ekipy partnerując Jamalowi Murrayowi na obwodzie. Jego rzuty trzypunktowe (często w clutch) były bezcenne dla Nuggets w trudnych momentach meczu, a jego pewna ręka perfekcyjnie służyła drużynie, grającej small-ball i szukającej szans strzeleckich z wolnych pozycji. Caldwell-Pope wirtuozem na tle ligi absolutnie nie był, natomiast jego umiejętności efektywnej gry, jako zadaniowca,w schematycznym planie gry coacha Malone’a, przyniosły Nuggets wielki sukces dwa sezony temu.
31-latek przygody na zachodzie ewidentnie nie chciał kontynuować i jako wolny agent podpisał kontrakt z ekipą z Orlando na 3 lata, zarabiając na tej umowie 66 milionów. Nuggets nie dość, że stracili swojego czołowego koszykarza, to jeszcze nic na tym nie zyskali. Z tego powodu będą musieli włączyć się do walki o pozostałych wolnych agentów, albo przystąpić do wymiany. Dla Magic ten ruch jest jak manna z nieba. Oprócz tego, że zyskali kolejnego pewnego strzelca i zawodnika, który potrafi skutecznie brać na siebie odpowiedzialność (czego Orlando zabrakło w play-offach), to jeszcze jest to człowiek o mistrzowskim doświadczeniu.
Piorunujący transfer centra Knicks
Na wschodzie pojawiają się także nieoczekiwane odejścia. Isaiah Hartenstein, po fenomenalnym sezonie w Knicksach, zdecydował się powrócić na zachód do innego, niezwykle obiecującego projektu. Reprezentant Niemiec otrzyma 87 mln za 3 lata gry dla OKC. Wydaje się to niedużą kwotą za usługi tak wszechstronnego centra. Podobnie, jak Denver, Knicks nie otrzymają żadnych korzyści z tytułu odejścia ich rewelacyjnego środkowego.
Rooster OKC staje się wręcz przerażający, biorąc pod uwagę wybór trenera pomiędzy Chetem Holmgrenem, a Hartensteinem. Gdyby tego było mało, dzięki swojej uniwersalności, może być także realną opcją na skrzydło. Obecność w wyjściowej piątce Dorta, Hartensteina i Holmgrena pozwoli OKC w pełni zdominować walkę na desce. Ponadto reprezentant Niemiec potrafił często wcielać się w rolę rozgrywającego, a nawet bez problemu umiał kryć zawodników blisko obwodu. Jako center, mimo szczupłej budowy ciała, nie miał problemów z przepychaniem się w okolicach trumny i wykorzystywaniem swojej fizyczności do ataków „and one”. Fakt, że Knicks imponowało przygotowaniem fizycznym w tym sezonie, tylko potwierdza tezę, że Hartenstein będzie pasować jak ulał do żywiołowej koszykówki Thunder.
Alex Caruso ostatecznym pogromcą rywali OKC?
Nie tylko transfer Hartensteina sprawił, że Oklahoma urosła w siłę i zatrzęsła konferencją zachodnią jeszcze przed startem rozgrywek. Pierwszym zawodnikiem, który przybył do Chesapeake Energy Arena był niepozorny Alex Caruso. „Biała Mamba” stanowił jeden z niewielu jasnych punktów w upadających z sezonu na sezon Bulls. Co więcej, cieszył się statusem elitarnego obrońcy obwodowego.
Thunder poświęcili w tej wymianie Josha Giddey’a. W związku z tym fani mogli ubolewać, że liczbowo stracili na pozycji guarda o wiele lepszego zbierającego. W zamian za niego zyskali jednak czwartego najlepszego przechwytującego ligi. Gracz kradł blisko dwie piłki na spotkanie, równając się w tej statystyce z Shaiem. Alex został drugim najlepszym blokującym spośród rozgrywających w sezonie regularnym, ustępując miejsca jedynie Derrickowi White’owi. Prawdopodobnie nie ma w lidze lepiej czytającego grę koszykarza od Caruso, który momentami przypominał w Bulls Dennisa Rodmana. „Łysy Jastrząb” podobnie jak „Robal” zdawał się mieć wrodzony instynkt, który pozwalał mu przewidzieć, gdzie poleci piłka.
Teoretycznie, tak jak w przypadku Hartensteina, wybór Caruso jest wręcz idealny dla Oklahomy. Gracz szybki, zdyscyplinowany taktycznie, uniwersalny, z imponującym przygotowaniem fizycznym… jakby tego było mało posiada on doświadczenie mistrza NBA, co dla młodego kolektywu Thunder.
Kings chcą dominować w ataku
Transfer Alexa Caruso był początkiem demontażu projektu Chicago Bulls. Generalny manager, Arturas Karnisovas, zdecydował się na radykalny ruch. Już na początku okna transferowego pozbył się największej gwiazdy swojej drużyny, DeMara DeRozana. Tym samym wschód, po raz kolejny, stracił wielkiego gracza. Sacramento Kings zaoferowali 34-letniemu skrzydłowemu 74 miliony za 3 lata gry. Bulls natomiast pozyskali w ramach tej wymiany Chrisa Duarte, dwa drugorundowe picki i potrzebne pieniądze.
O DeRozanie mówiło się, że ma w sobie coś z Michaela Jordana. Regularnie udowadniał swoją wartość w clutch, niejednokrotnie odmieniał przebieg spotkań, a szalone game-winnery stały się jego wizytówką. Sześciokrotny All-Star przez ostatnie 3 lata rozgrywał niemal wszystkie spotkania, grając prawie po 40 minut w meczu. Ponadto tylko czterech niskich skrzydłowych rzucało celniej z gry od niego i tylko pięciu skrzydłowych miało więcej punktów w sezonie regularnym. Pomimo wieku udało mu się w minionym sezonie zostać siódmym najwyżej asystującym w NBA.
Wiele wskazuje na to, że transfer DeRozana zapewni Kings możliwość demolowania rywali. Obronie jednak nadal będzie brakować wsparcia. DeJordan nie wyróżniał się w zbiórkach, ale wyjściem z niekorzystnej sytuacji może jego świetna forma w przechwytach. To z pewnością da Kings nadzieję na to, że ich gra z kontrataków powinna wyrównać poziom straconych punktów po problemach w defensywie.
***
Michał Korek
Po więcej ciekawych tekstów ze świata sportu zapraszamy tutaj -> Planeta Sportu