Zagubieni w kosmosie — recenzja najnowszego albumu Glass Animals

Rok 2020, środek pandemii, świat niemalże stanął w miejscu. Zamknął się w czterech ścianach, przestraszony, oczekujący. Jednak dla brytyjskiego kwartetu Glass Animals to właśnie wtedy wszystko zaczęło przyspieszać. Po czterech latach od Dreamland, trzech miliardach odsłuchań utworu Heatwaves w serwisie Spotify i kilku muzyczno-życiowych przystankach, zespół powrócił z kolejnym albumem – I love you so f***ing much.

Źródło: https://readdork.com/features/glass-animals-interview-aug24/

            Zyskanie globanej popularności przez zespół, który w 2012 roku rozpoczynał muzyczną działalność od EPki Leaflings i longplaya ZABA dwa lata później – tworów równie fenomenalnych, co odrealnionych, abstrakcyjnych i niepokojących – jest co najmniej zaskakujące. Dave, Drew, Andrew i Joe jako Glass Animals, zespół z pogranicza popu, indie rocka i elektroniki, nie pozostawali jednak całkowicie w mitycznym, muzycznym undergroundzie. Już po wydaniu pierwszego albumu wyruszyli w trasę, w samym 2015 roku zagrali ok. 130 koncertów, zdarzało im się wyprzedawać wszystkie bilety. Nie byli już więc czwórką lekko dziwacznych muzyków, grających w niszowych klubach. Pandemia okazała się słodko-gorzkim okresem dla zespołu, który nie był pewien, czy ich kolejny album Dreamland w ogóle powinien się ukazać w takim czasie. Nikt też nie spodziewał się, że samo Heatweaves osiągnie tak duży sukces komercyjny. Zdobywając popularność, Heatwaves raczej powoli skradało się na listach przebojów, aniżeli lądowało na pierwszych miejscach z dnia na dzień – na szczyt Billboard Hot 100 wspinało się rekordowe 59 tygodni. Ostatecznie, Heatwaves stało się też najbardziej popularnym utworem ze ścieżki dźwiękowej do gry FIFA i najdłużej notowaną piosenką na liście Hot 100 wszech czasów, detronizując Blinding Lights The Weeknd. Nie sposób też pominąć wpływu TikToka – Heatwaves podczas pandemii stało się viralem. Oczekiwania względem Glass Animals, mających obecnie więcej fanów niż kiedykolwiek, były więc wyjątkowo wysokie.

Po przesłuchaniu całości wydania co najmniej kilka razy wydaje się, jakby Glass Animals wyciągnęli z Heatweaves wszystkie elementy, które zadecydowały o popularności kawałka – i zrobili na ich podstawie całkiem nowy album. I nie chodzi tu o podobieństwo brzmienia, ponieważ Dreamland i I love you so f***ing much różnią się od siebie zarówno koncepcyjnie, jak i sonicznie. Czwarty album zespołu ma wręcz niespodziewaną replay value. Każda z piosenek skonstruowana jest tak, by przemówić do grona słuchaczy o bardzo różnych upodobaniach muzycznych, a jednocześnie nadal zachowuje uniwersalne, popowe brzmienie. Nie wiem co zirytowało mnie bardziej – to, że cały album ma tak mainstreamowy wydźwięk, czy to, że po przesłuchaniu całości rzeczywiście nie mogłam się od niego uwolnić. I love you so f***ing much to dla mnie wydanie-pułapka, które wciąga im bardziej się mu opierasz. Za każdym razem uderza mnie to szczególnie, ponieważ obserwuję brytyjski zespół od 2015 roku. Do tej pory pamiętam moment, kiedy znalazłam singiel Gooey i dałam się zwabić w ten przedziwny, absurdalny i organiczny świat albumu ZABA. Pomiędzy pierwszym a czwartym longplayem stworzyła się niewątpliwa przepaść.

Niemniej jednak I love you so f***ing much z jakichś powodów przyciąga. Nie mam jednak pewności, czy te powody są dobre – album jest pozbawiony większej inwencji, melodie powtarzalne i zapętlające się, a teksty (kto by pomyślał, że do puli piosenek o miłości wpadną kolejne) bardzo powierzchowne. Nie przemawia do mnie również tematyka kosmosu, potraktowana ogólnikowo jako dodatek do konkretnej estetyki. Aż trudno wierzyć słowom Bayleya, który w wywiadach wielokrotnie zwracał uwagę na tematyczną głębię i szczerość tego albumu. Pod tym względem wyróżnia się dla mnie tylko jeden utwór – I Can’t Make You Fall In Love Again, który zamyka w sobie nostalgiczne, nastoletnie, szkolne uczucia. I ponownie – tekst nie jest zbyt głęboki, lecz przynajmniej wydaje się szczery w swojej prostocie. Nie wyczułam tego w żadnym z pozostałych kawałków. Pod względem brzmienia pozytywnym zaskoczeniem okazało się Wonderful Nothing. Wokalizy, chórki, cięższe, basowe brzmienie, mroczniejszy wydźwięk i dobra aranżacja – to chyba jedyna oryginalna propozycja, jaką Glass Animals zawarli na I love you so f***ing much.

Czwarte wydanie brytyjskiej grupy może, paradoksalnie, przypominać ich początki – bo kontrast między ZABA czy How To Be A Human Being z 2016 roku a albumami i singlami po 2020 roku jest uderzający. I skłamałabym, gdybym stwierdziła, że nie tęsknię za bardziej surrealistyczną twórczością Glass Animals. Organicznością dźwięków, oderwaniem od rzeczywistości (szczególnie eksponowanym we wczesnych teledyskach – Pools, Gooey), niepokojącym wokalem, piosenkami pełnymi suspensu i ogromnej kreatywności. Szczególnie pod względem muzycznym – niektóre dźwięki z pierwszego albumu brzmiały jak wyciągnięte z głębin, do których nikt wcześniej nie zaglądał. To za te pierwsze albumy Glass Animals należy się największe uznanie.

I love you so f***ing much jeszcze wiele razy wybrzmi w moich słuchawkach, choć nie potrafię pozytywnie ocenić tego albumu. Mogę powiedzieć, że lubię to wydanie – jednak nadal nie uważam, że jest szczególnie wartościowe. Pasuje raczej do definicji guilty pleasure, bo pamiętam, jak kreatywni i intrygujący Glass Animals potrafili być w swojej twórczości. Pominięcie I love you so f***ing much zapewne nic w waszym życiu nie zmieni – ale powrót do poprzedniej dekady i albumu ZABA czy How To Be A Human Being może okazać się absurdalnie dobrym wyborem.

Daria Bajorek