Tej kultowej postaci i zabawki nie trzeba nikomu przedstawiać. Zadebiutował on w 1995 roku w filmie „Toy Story” gdzie obok Chudego stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych animowanych bohaterów. Dzisiaj, po 27 latach na ekrany kin wszedł film, który opowiada o genezie strażnika kosmosu. To właśnie tą produkcję zobaczył Andy i zapragnął związaną z nią zabawkę. Jak prezentuje się 26. animacja Pixara?
To jak napisałem wyżej, film opowiada o genezie fikcyjnej postaci, na podstawie której powstała potem słynna zabawka. Buzz jest kapitanem statku potocznie nazywanego „kalarepą”. Kiedy lądują na obcej planecie, żeby ją zbadać sprawy komplikują się. Ich okręt rozbija się podczas próby ewakuacji z nieprzyjaznego środowiska. Załoga chcąc wrócić do domu, rozpoczyna prace naprawcze hipernapędu. Dręczony wyrzutami sumienia jako ochotnik do lotów testowych zgłasza się Buzz Astral. W trakcie nich pojawia się pewien problem, a główny bohater musi się zmierzyć z konsekwencjami swoich działań i uratować kolonistów.
Pierwsze co rzuciło mi się podczas seansu to podjęta tematyka oraz terminologia. Już w pierwszym akcie pojawia się termin „dylatacji czasu” czy innego hipernapędu. To dość skomplikowane pojęcia jak na film skierowany do młodszej widowni, przez co nie do końca może ona czerpać przyjemność z oglądania. Poza tym jest to typowa historia o drodze jaką musi przebyć główny bohater – od samotnika, dbającego tylko o siebie, po godnego towarzysza broni szanującego swoich kompanów i pogodzonego z losem jaki ich spotkał. W tej kwestii Pixar nie zawodzi, choć nie są to ich wyżyny, jeśli chodzi o scenariusz. Studio chciało zrobić swoją kosmiczną przygodę, zbierając ulubione motywy i wyszło z tego że trochę fabularne misz masz różnych konceptów i tropów.
Buzz Friends
Postacie można uznać za kolejny mankament animacji. Dawno w produkcji tego studia nie widziałem tak płaskich bohaterów jak w tym filmie. Dlatego nie ma co za bardzo analizować. Oprócz Buzza i Kotexa żadna inna nie zapadła mi w pamięć po wyjściu z kina. Dla porównania po seansie „To nie wypanda” zapamiętałem nie tylko śliczną rudą pandę, ale również jej grono najlepszych przyjaciółek. W tej kwestii jestem zawiedziony, bo liczyłem na ciekawe wykorzystanie kosmicznego settingu. Na szczęście Astralowi poświęcono najwięcej czasu. Dzięki temu uwypuklone zostają wyrzuty sumienia, które dręczą Buzza oraz to jak stara się nad nimi zapanować. Świetnie, że wspomniana została również jego przeszłość, dzięki czemu nasz samotnik-profesjonalista otrzymuje jeszcze więcej głębi.
Wspomniałem wyżej też o Kotexie, bo to najjaśniejszy aspekt filmu. Słodki towarzysz strażnika kosmosu wprowadza świeżość do opowiadanej historii, rzucając zabawnymi tekstami czy pomagając po prostu głównemu bohaterowi. Dodatkowo jego urocza forma przypominająca zabawkę to coś pięknego. Szkoda, że nie dostał jeszcze więcej czasu ekranowego. Gdyby odbył się konkurs na najlepszą postać z tego filmu, to Kotex wygrałby dla mnie bezkonkurencyjnie.
Reszta postaci służy tylko, żeby jakoś historia szła do przodu. Mamy m.in.: przyjaciółkę Buzza, która ma służyć za sumienie, przeciwnika misji Astrala, nieogarniętych żółtodziobów, którzy muszą nauczyć się działać w zespole. Zrywa z tym trochę antagonista tej fabuły, czyli Zurg. Jak już poznajemy jego motywacje, które nie są w cale takie najgorsze, to otrzymujemy postać wręcz tragiczną, jednak wciąż spłyconą na potrzeby animacji dla młodszych.
Buzz szczegółów
Jako iż jest to animacja Pixara to do oprawy graficznej nie można się przyczepić. Wszystko wygląda prześlicznie i realistycznie. Widać wielkie przywiązanie do szczegółów czy to na statkach kosmicznych, czy skafandrach, czy we wnętrzach budynków. Studio już dawno pokazało, że nie ma sobie równych w tworzeniu. W „Buzzie Astralu” poziom nie spada, a poprzeczka nadal jest zawieszona bardzo wysoko, jeśli chodzi o animacje, od postaci po szczegóły na przedmiotach w tle. Nie mogę się już doczekać, aż tytuł będzie dostępny na Disney+, żeby obejrzeć go ponownie i odkrywać coraz to ciekawsze szczegóły, które mogły umknąć zwykłemu widzowi w kinie.
Polska wersja językowa nie wypada też tak źle. Nie mam na ten moment niestety porównania do oryginału, ale nasi rodzimi aktorzy dubbingowi dali sobie radę. Dobrze oddają odpowiednie w danej scenie emocje oraz pasują do przedstawionych bohaterów. Do takiego poziomu zdążył już nas przyzwyczaić polski oddział Disneya.
Buzzliwe kontrowersje
W Internecie „Buzz Astral” zdobył rozgłos dzięki jednemu z wątków, który sprowadza się do kilku scen. Otóż chodzi o relację homoseksualną, która dotyczy postaci drugoplanowej oraz ich pocałunku w jednej ze scen. Części internautów nie spodobała się taka informacja i zaczęli bombardować film negatywnymi ocenami, argumentując to promowaniem ideologii. Sytuacja moim zdaniem jest kuriozalna, ponieważ owszem, taki wątek występuje, ale jest wspomniany w jednej czy dwóch scenach. W ogólnym rozrachunku nie w pływa na opowiadaną historię w żadnym stopniu i szybko się o nim zapomina.
…i jeszcze dalej!
Nową animację studia Pixar nazwałbym „Interstellarem” dla młodszej widowni. W obu filmach mamy zabawy czasem, podróże kosmiczne, poważniejszy klimat i trudne pytania. Oba są też zrealizowane technicznie na bardzo wysokim poziomie. „Buzz Astral” to ciekawa propozycja, jednak sprawdzi się lepiej dla trochę starszego widza. Dzięki temu zrozumie on historię i wyciągnie z niej więcej frajdy. Szczególnie jeśli jest fanem science fiction. To jedna z lepszych propozycji, jeśli chodzi o animacje w tej części roku. Więc warto wybrać się na koniec świata i polecieć do kina.
Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/kultura/