Arctic Monkeys – The Car [Recenzja]

Arctic Monkeys wracają po czterech latach z wyczekiwanym albumem zatytułowanym The Car. Brytyjczycy znowu zaskakują fanów i ponownie przedstawiają lżejszą stronę swojej twórczości.

Arctic Monkeys
Okładka albumu The Car

Arctic Monkeys i ich samochód

Arctic Monkeys skutecznie udało się podzielić fanów wraz z wydaniem eksperymentalnego Tranquility Base Hotel & Casino w 2018 roku. Arktyczne Małpy dokonały wtedy chyba jeden z największych zmian stylistycznych na współczesnej scenie muzycznej. Brytyjczycy postawili w tym czasie na inspirację w stylu retro, czerpiąc garściami z muzyki lat siedemdziesiątych. Dotychczasowe pełne energii, gitarowe utwory zastąpiono spokojniejszymi kompozycjami, przesiąkniętymi enigmatycznym klimatem. Zauważamy to oczywiście w warstwie instrumentalnej, ale uwadze zespołu nie uciekły także teksty. Pikanterii warstwie lirycznej, zapewniały tajemnicze historie z perspektywy osób przebywających w kosmicznym hotelu przypominającym Panoramę z Lśnienia. Do dzisiaj widać, że wielu fanów nadal zastanawia się, kim konkretnie jest pracownik recepcji o imieniu Mark, pojawiający się w tytułowym utworze. Wróćmy jednak do wyczekiwanego nowego albumu grupy pod tytułem The Car. Single wyraźnie zaznaczyły, że krążek kontynuuje zapoczątkowany kierunek artystyczny przez Małpy na poprzedniej płycie. Czy jednak jest to album równie intrygujący, co Tranquality Base Hotel & Casino?

W stylu vintage

Album otwiera poznany już wcześniej przez fanów There’d Better Be A Mirrorball. Melancholijna kompozycja wypełniona tęsknotą, skutecznie wprowadza słuchacza w to, co będzie go czekać w dalszej części krążka. Wolne tempo utworu z subtelnie akcentującymi w tle instrumentami zatrzymuje czas i sprawia, że na chwilę zapominamy o dotychczasowych rozterkach. Co więcej, piosenka utożsamia klimat filmów starego kina, które w moim odczuciu było głównym kierunkiem artystycznym na tej płycie. Następnie tempo krążka nieznacznie przyśpiesza za sprawą kolejnego singla I Ain’t Quite Where I Think I Am. W przeciwieństwie do poprzedniej kompozycji na pierwszy plan wysuwa się gitara z prostym, aczkolwiek chwytliwym funkowym riffem. Słychać tu szczególne inspirację Turnera i spółki takimi artystami jak Stevie Wonder czy nawet David Bowie. Poza tym wreszcie możemy zauważyć drobną namiastkę tego rockowego genu, który fani tak sobie cenią u Brytyjczyków.

W dalszej kolejności Arktyczne Małpy przenoszą nas w mroczniejsze odmęty swojej twórczości za sprawą Sculptures Of Anything Goes. Gęsta, wręcz klaustrofobiczna kompozycja osacza słuchacza, wywołując u niego poczucie niepokoju. Dużo miejsca w tym utworze zostało zarezerwowane dla Alexa Turnera, który głównie melodią buduję całą jej atmosferę przy drobnym wsparciu warstwy instrumentalnej, której rola nasila się wraz z postępem piosenki. Potem ponownie powracamy na wcześniejsze tory za sprawą Jet Skis On The Moat. Nadal zauważalnie dominuje tu wszechobecny na płycie minimalizm, jeśli chodzi o grę instrumentów. Z drugiej strony natomiast powraca funkowa gitara pełniąca w tym utworze niestety wyłącznie funkcje ozdobnika na tle orkiestrowych brzmień.

Filmowe retro

Zagłębiając się dalej w album, natrafiamy na kolejny przedpriemierowy singiel Body Paint. W moim odczuciu jest to jeden z silniejszych utworów na płycie. Początkowa melodia instrumentalna przywodzi na myśl główny motyw piosenki Radiohead No Surprises w postaci retro. Pikanterii dodają idealnie rozmieszczone akcenty sekcji smyczkowej. Ponadto utwór w trakcie jego trwania ewoluuje, aby na końcu dostarczyć nam mieszankę klasycznego rockowego, gitarowania grania z soulową subtelnością. Po zwiększonej dawce energii następuje ponowne wyciszenie w postaci tytułowego The Car. W przeciwieństwie do poprzedniej kompozycji otrzymujemy utwór oparty w głównej mierze na delikatnej akustycznej gitarze. Tak, jak dotychczas słyszymy tu również wsparcie orkiestry, jak i delikatnie wybijające tempo werbel. Momentem wartym uwagi jest niewątpliwie krótkie, choć wyróżniające się gitarowe solo.

Big Ideas natomiast utrzymuje tendencje z poprzedniej kompozycji, jednak wyróżnia go dość chwytliwy refren oraz co według mnie najważniejsze, sam tekst. Ze słów napisanych przez Alexa Turnera możemy wywnioskować, że zespół próbował wrócić do korzeni swojej twórczości i stworzyć album w stylu indie-rockowym. Refren śpiewany przez wokalistę zespołu jednak mówi wprost fanom, że nie potrafią już pisać utworów tego typu i nieprędko powinni spodziewać się zmiany obranego przez nich kierunku artystycznego. Drobnym przebłyskiem Arktycznych Małp z czasów płyty AM jest natomiast utwór Hello You. Pełna elegancji kompozycja błyszczy wciągającą linią melodyczną basu i gitary, którą dopełniają bondowskie akcenty orkiestry. Całość albumu spina natomiast akustyczna ballada Mr Schwartz, która ociera się nieco o konwencje bossa-novy oraz melancholijny Perfect Sense, który żegna widzów przed pojawieniem się napisów końcowych.

Bondowski sznyt

Najnowszy album Arctic Monkeys tak samo, jak jej poprzednik pokazuje, jakimi wybitnymi oraz wszechstronnymi muzykami są chłopaki z Sheffield. The Car ocieka subtelną elegancją oraz zaskakuję niecodziennymi melodiami. Płyta z pewnością nadawałaby się jako soundtrack do filmu, a szczególnie umiejscowiłbym wiele utworów w popularnej serii o brytyjskim agencie 007. Pełno jest tu drobnych smaczków muzycznych, które nadają głębi wielu utworom i powodują, że na długo zapadną w mojej pamięci. Zabrakło mi jednak tu tego gęstego, zagadkowego klimatu, który udało się grupie stworzyć na Tranquility Base Hotel & Casino. Niemniej jednak, wiele osób oczekujących żywszych propozycji od zespołu, odrzuci tę płytę ze względu na dość monotonną stylistykę. Chociaż myślę, że pomimo tego warto dać albumowi szansę, gdyż moim zdaniem po seansie przygotowanym przez Arctic Monkeys, z pewnością wyjdziemy z niego usatysfakcjonowani i głodni kolejnych wrażeń od tego zespołu.

Po więcej ciekawych tekstów ze świata muzyki zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/magmuz/