W ubiegły weekend, po sześciotygodniowej przerwie zimowej na boiska powrócili piłkarze PKO BP Ekstraklasy. Wśród nich zespoły Warty i Lecha Poznań powiększyły swój dorobek punktowy w ligowej tabeli, kolejno wygrywając 1:0 z Cracovią oraz remisując 1:1 z Górnikiem Zabrze. Widzowie tych spotkań nie byli jednak świadkami wyjątkowo ekspansywnej gry zawodników ze stolicy Wielkopolski, którym nie udawało się swobodnie kreować okazji podbramkowych, w czym głównie należy upatrywać ich pole do poprawy z biegiem rundy wiosennej.
Warta Poznań 1:0 Cracovia
Wyjściowe jedenastki obydwu zespołów. W składzie „Zielonych” po raz pierwszy pojawił się 20-letni Maciej Żurawski, ofensywny pomocnik wypożyczony do końca czerwca z Pogoni Szczecin.
Od początku meczu „Warciarze” stosowali bardzo wysokie ustawienie na połowie Cracovii w celu wykonania skoku pressingowego tuż pod polem karnym Karola Niemczyckiego. Miejsce w pierwszej linii struktury „Zielonych” zajmował Łukasz Trałka, który odcinał linię podania w sektor „półboczny” i doskakiwał do środkowego obrońcy z Krakowa (w stronę drugiego podążał Mateusz Kuzimski), prowokując podanie w pas środkowy. Tam goście początkowo dysponowali przewagą liczebną 2 na 1 dzięki figurowaniu dwóch pivotów (Sadikovicia i Loshaja) wokół osamotnionego Macieja Żurawskiego, jednak wcześniejsze działania „Zielonych” w doskoku spowodowały, iż zmuszeni byli do okazania wsparcia bliżej linii bocznej boiska. Wobec takich warunków zawodnik otrzymujący piłkę bliżej osi placu gry stał się „ofiarą” pressingu Warty, której trzech piłkarzy (Trałka, Kuzimski i Żurawski) odcięło trzy kolejne kierunki zagrań i odebrało futbolówkę w bardzo dobrym miejscu do błyskawicznego przejścia do zakończenia akcji strzałem na bramkę.
Nierzadko Warta decydowała się również na orientację indywidualną w wysokim i agresywnym pressingu ukierunkowanym w stronę linii bocznej boiska, co przynosiło pozytywne rezultaty – schodzący po piłkę zawodnik (van Amersfoort) nie był w stanie obrócić się w kierunku bramki przeciwnika, przyjmował pozycję zamkniętą, wycofywał piłkę aż do własnego bramkarza, prezentując „Zielonym” kolejny dogodny moment do zintensyfikowania presji.
Zawodnicy Cracovii, nie radząc sobie z ominięciem wysokiego pressingu Warty, zmuszeni byli do posyłania długich podań w kierunku napastników. Struktura ich ustawienia nie odznaczała się jednak spójnością (wyekspediowana futbolówka leciała na połowę Warty szybciej, niż gracze gości mogli się w to miejsce przemieścić), dlatego w tych momentach kluczową rolę w zespole Warty odgrywał defensywny pomocnik trzymający pozycję – Michał Kopczyński (nr 15). Były zawodnik Arki Gdynia, ustawiony tuż przed ostatnią linią swojej drużyny, bardzo dobrze czytał grę i przesuwał się w strefę zebrania tzw. drugiej piłki, odbitej od pojedynkujących się o piłkę obrońcy Warty oraz napastnika Cracovii, dokonując sprawnego przejścia do fazy ataku w chwili, gdy zespół z Małopolski nie zorganizował jeszcze ustawienia w obronie.
Kiedy graczom Cracovii udało się oswobodzić z presji Warty, „Zieloni” bardzo szybko obniżali strukturę całego zespołu pod własne pole karne, nie pozostawiając wiele miejsca między linią pomocy i obrony. Następne działania charakteryzowała natomiast ospałość oraz brak zdecydowanego doskoku, dlatego biało-czerwoni potrafili przedrzeć się w „szesnastkę” sektorem „półbocznym”, gdzie można bezpośrednio skupić kilku zawodników różnych formacji rywala i stworzyć szansę strzelecką po przeciwnej stronie, gdzie krycie przeciwnika, zarówno pod względem liczebności, jak i percepcji (częste skoncentrowanie wyłącznie na piłce), jest mniej ścisłe.
Pod względem kreowania ataków najbliżej stworzenia dobrej okazji bramkowej Warta była w chwilach, gdy blisko ostatniej tercji boiska w rozegraniu piłki brał udział środkowy obrońca (Kieliba), a partnerzy wokół swoimi ruchami bez piłki skupiali dalej od bramki linie pomocy i obrony Cracovii. W takim układzie zaabsorbowani przeciwnicy z opóźnieniem reagowali na akcje dwójkowe skrzydłowego i bocznego obrońcy Warty (Grzesik i Spychała), na których dośrodkowanie czekało już w polu karnym czterech kolegów. To właśnie rotacja skrajnych graczy „Zielonych” na skrzydle doprowadziła w drugiej połowie meczu do zdobycia gola przez Jakuba Kiełba, który przesądził o wygranej podopiecznych Piotra Tworka.
Górnik Zabrze 1:1 Lech Poznań
„Kolejorz” rozpoczął mecz w Zabrzu z dwoma nowymi zawodnikami w składzie, Bartoszem Salamon i Jesperem Karlströmem, lecz bez kontuzjowanego napastnika Mikaela Ishaka oraz środkowego obrońcy Lubomira Šatki. Niebiesko-biali przeciwstawiali się gospodarzom przyjmującym zestawienie z trójką obrońców oraz trzema graczami drugiej linii.
Pomimo faktu, iż w trakcie meczów sparingowych podczas zgrupowania w Turcji piłkarze Lecha Poznań najczęściej wykorzystywali ustawienie z dwoma pivotami poziomo względem siebie, zarówno w fazie budowy ataków, jak i w destrukcji, przy okazji spotkania ligowego przeciwko Górnikowi strukturę ustawienia graczy drugiej linii niebiesko-białych należy określić jako wertykalną, co w przypadku konieczności szybkiego przejścia do bazy defensywnej nie zapewniało odpowiedniej ochrony stref przed linią obrony (problem znany z rundy jesiennej). Pedro Tiba i Jesper Karlström wielokrotnie łatwo dawali się skupić przez pomocników Górnika (Wojtuszek) z dala od bramki Mickey’ego van der Harta, choć już nad Bosforem byli w stanie zapewnić odpowiednią protekcję defensorów (Karlström). Wakat w tychże strefach – w obliczu braku doskoku przez graczy przednich formacji Lecha do piłkarzy Górnika w początkowej fazie budowy ataków – sprawiał, że gospodarze za pomocą dwóch, trzech podań progresywnych przedostawali się w pole karne „Kolejorza”. Spóźnienie w obniżeniu ustawienia środkowych pomocników niebiesko-białych dezorientowało dodatkowo obrońców, którzy zmuszeni byli w bardzo krótkim czasie do podjęcia decyzji względem czterech punktów zależnych – gdy partnerzy nie udzielają wsparcia: jak skutecznie skoncentrować się na przestrzeni, przeciwniku, i piłce? Im bliżej bramki, tym priorytetowo skupiali swą uwagę na obronie jej światła, jednak równocześnie tracili kontrolę nad pozostałymi czynnikami. Z tego typu problemem zmagał się m.in. Bartosz Salamon, wielokrotnie absorbowany przez piłkę nie potrafił upilnować wyskakujących zza pleców napastników, co stanowiło jedną z części składowych utraty gola na 1:0.
– Górnik zakładał wysoki pressing, z którym mieliśmy problem – Thomas Rogne
– Były momenty, że oddawali nam dużo pola na własnej połowie i wtedy mogliśmy wprowadzać tę piłkę, ale szybko dobrze zamykali te sektory i blokowali możliwość podawania piłki do przodu – Alan Czerwiński
Pomeczowe wypowiedzi zawodników Lecha Poznań świadczą o trafnym zdiagnozowaniu problemów w budowie ataków niebiesko-białych, lecz trudno było w ich szeregach uświadczyć zdecydowanej reakcji na dobrze zorganizowaną grę obronną Górnika. Podstawę do rozbicia pierwszej linii pressingu Zabrzan stanowiło zejście Pedro Tiby między środkowych obrońców w celu stworzenia przewagi liczebnej 3 na 2, jednak w dalszych sektorach, tzw. strefie średniej, „Kolejorz” dysponował przez to zaledwie jednym piłkarzem w pasie środkowym (Karlström), podczas gdy Górnik, ukierunkowujący presję w kierunku linii bocznej, panował nad sektorem „półbocznym”. Dzięki wyjściowemu ustawieniu z trzema graczami w linii pomocy i obrony (Wiśniewski), odległości do pokonania przez gospodarzy w doskoku do rywali były mniejsze w porównaniu do dystansu, który musieliby przemierzyć piłkarze Lecha, by okazać wsparcie partnerom w fazie konstruowania akcji zaczepnej.
Więcej miejsca między liniami obrony i pomocy Górnika powstawało natomiast, gdy dwóch pivotów (Tiba i Karlström) skupiało wyżej jednego z pomocników biało-niebiesko-czerwonych (ich ustawienie sytuacyjnie przybierało formę 1-5-2-3), a piłkę na połowę Górnika mógł wprowadzić środkowy obrońca (Rogne).
Skutecznym rozwiązaniem w początkowej fazie rozwoju ataków okazywało się także wyrównywanie stanu liczebnego w sektorze środkowym przez pomocników (Tiba, Marchwiński, Kamiński) przemieszczających się w kierunku przeciwnym do kolejnego podania środkowego obrońcy, który silnym zagraniem crossowym przenosił ciężar gry na przeciwległe skrzydło, dokąd skupieni uprzednio gracze drugiej linii Górnika nie mogli przemieścić się w odpowiednim tempie.
Im bliżej końca meczu, arsenał konceptów rozegrania ataków w zespole Lecha kończył się, a ruchów bez piłki było jak na lekarstwo, dzięki czemu Górnik, optymalnie obstawiający wszystkie strefy w średnim pressingu, skutecznie odpierał próby przedostania się „Kolejorza” pod pole karne Zabrzan.
Podsumowanie
Występowanie problemów w kreowaniu szans strzeleckich obu poznańskich drużyn potwierdzają również statystyki. „Zieloni” zdołali oddać siedem strzałów na bramkę Karola Niemczyckiego, zaledwie dwa z nich były celne, a ich łączna wartość goli oczekiwanych wyniosła jedynie 0.3 xG (expected goals). Po stronie „Kolejorza” mecz w Zabrzu okazał się najgorszy w sezonie pod względem efektywności pod bramką rywala. Niebiesko-biali oddali najmniej strzałów (10), najmniej celnych (3), a po ich atakach można było spodziewać się ledwie 1.08 gola. Należy także dodać, iż z tym utrapieniem podopieczni Dariusza Żurawia borykają się nagminnie w całej obecnej kampanii PKO BP Ekstraklasy – ich xG z tej edycji rozgrywek to 32.09 (najwyższa wartość spośród wszystkich drużyn), z czego udało się strzelić około osiem bramek mniej – 24.
Źródła:
- zdjęcia wyróżniające: oficjalne strony internetowe Warty Poznań i Lecha Poznań
- statystyki meczowe: Ekstraklasa Stats