29 lipca, po prawie roku od premiery ich trzeciego studyjnego albumu, duet z Nowego Orleanu powraca, prezentując słuchaczom nowe, acz znane klimatycznie brzmienia. Co zmieniło się u $uicideboys?
Starzy wyjadacze
Aristos Petrou i Scott Arcenaux, dwóch kuzynów szerzej znanych publice jako Ruby da Cherry i Scrim, są obecni na scenie już od 2014 roku. Pochodzą z undergroundu i tak naprawdę, nawet jeśli teraz są raczej mainstreamowymi twórcami, wciąż zaliczyłabym ich do kategorii tych niszowych. Odkryci przez Bonesa na Soundcloudzie, czy współpracujący z A$APem Rockym, nigdy nie porzucili swej unikatowej estetyki, dającej się poznać już po pierwszych nutkach. Mając na koncie multum mixtape’ów i epek, bezdyskusyjnie wpisują się w klasykę podziemia. Idą mimo wszystko z duchem czasu, starając się czynić nie tylko muzyczne, ale i życiowe postępy. Tak właśnie, w dwóch zdaniach opisałabym ich najnowszy projekt. Sing Me A Lullaby, My Sweet Temptation, to nowi Boysi – trzeźwi, lecz wciąż nieustannie zmagający się z bólem istnienia.
$uicideboy$ Were Better In 2015?
Płyta zawiera 13 pozycji. Wątpię, że to przypadek. Duet często odnosi się do symboliki nieszczęścia, satanizmu i mroku. Ponadto znajdujemy również wiele odwołań biblijnych, wskazujących głównie na cierpienie i smutek. Tak na przykład, otwierające Genesis, reprezentuje odrodzenie $uicideboys, którzy w każdej piosence na SMALMST wcielają się w nową postać. Nie wadzi to jednak w zaobserwowaniu znanego schematu – tematyka stale orbituje wokół problemów egzystencjonalnych, niszczących związków i używek. Scrim i Ruby nienawidzą społeczeństwa, potępiają jego zepsucie i przyznają, że odczuwają skutki życia w takim świecie.
W Resistance Is Useless zaznaczają, że hasło FTP (Fuck The Population) na zawsze pozostanie im bliskie, nawet pomimo życiowych zmian. Polemizują jednak z powszechną wśród fanów krytyką, że kiedy rapowali tylko o samobójstwie i depresji brzmieli lepiej ($uicideboy$ Were Better In 2015). Niegdyś zmagający się z narkotykami, chorobami psychicznymi i ogólnym zwątpieniem, dzisiaj próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości, dbają o siebie. To jasne, że chcą to ująć również w swojej twórczości. Z perspektywy wieloletniej fanki, mogę powiedzieć, że dobrze jest widzieć ich w coraz lepszym stanie i cieszy mnie ich artystyczny progres.
Wszystko zostaje w rodzinie
Czysto muzycznie, Sing Me A Lullaby…, jest niezwykle spójne. Przejścia między piosenkami są gładkie, każdej z nich towarzyszy klasyczny dla $uicideboys rytm i wciąż używają sampli z najróżniejszych źródeł. Utrzymali także przeciętną długość utworów, są raczej krótkie, około dwuminutowe. Podoba mi się ogólny vibe wydania, przywodzi na myśl właśnie te „oldchoolowe” brzmienia duetu, mimo wszystko zachowując jednak świeżość. Czuć, że Scrim i Ruby są już starsi, spokojniejsi, dojrzalsi, w jakiś sposób bardziej wyważeni. Nawijają wciąż mocno, ale mam wrażenie, że z pewnym opanowaniem. Wszystko to wpływa jednak zdecydowanie na plus SMALMST.
Moimi ulubieńcami z krążka są Eulogy, THE_EVIL_THAT_MEN_DO oraz Escape From BABYLON. Dwie ostatnie pozycje, były też wydanymi wcześniej singlami. Ciekawy smaczek stanowi produkcja albumu. Za tą, w przypadku całej płyty, odpowiedzialny jest między innymi nie kto inny, jak Budd Dwyer, czyli alterego Scrima. Dodatkowo album został też oczywiście wydany przez wytwórnię G*59 Records, należącą po części do kuzynów. Można więc powiedzieć, że Boysi są praktycznie samowystarczalni. Sami najlepiej wiedzą, jak wykorzystać pełnię swoich możliwości.
Wciąż uwielbiani
Sing Me A Lullaby, My Sweet Temptation to przyjemne, proste w odbiorze wydawnictwo. Mimo niezmiennie obecnych narzekań na zmiany, opinie fanów są w większości pozytywne, zgadzają się z moją. Jest to dobra płyta i już od czasów trzeciego albumu studyjnego, tj. The Long Term Effects of SUFFERING, wyznacza nową jakość Suicideboys. Cierpliwie czekam na więcej od Scrima i Ruby’ego!
Po więcej wieści ze świata muzyki, zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/magmuz/