25 lipca odbyła się premiera jednej z najbardziej wyczekiwanych produkcji superhero ostatnich lat. Do polskich kinach zawitała „Fantastyczna 4: Pierwsze Kroki”. Po długim czasie i wielu perturbacjach najstarsza drużyna superbohaterów Marvela dołączyła do MCU. Czy w końcu doczekali się godnej adaptacji?

Do czterech razy sztuka?
Najsłynniejsza rodzina z uniwersum komiksowego Marvela przez lata nie miała szczęścia do adaptacji filmowych. Poprzednie próby przeniesienia fantastycznej drużyny na wielki ekran spotykały się z mieszanym odbiorem. Pierwsza wersja z 1994 w reżyserii Oleya Sassone’a nie doczekała się nawet premiery. Produkcja była jedynie sprytnym rozwiązaniem, by nie utracić praw do marki. Za kolejną próbę adaptacji odpowiadało studio 20th Century Fox, jednak żaden z ich 3 filmów nie spotkał się z pozytywnym odbiorem wśród fanów. Okazało się, że Fantastyczna Czwórka (2005) i Fantastyczna Czwórka: Narodziny Srebrnego Surfera (2007) nie potrafiły pokazać tego, co w F4 jest najważniejsze, czyli relacji rodzinnych.
Najgorsze miało jednak nadejść. Aby nie stracić praw autorskich, studio zleciło nakręcenie kolejnej adaptacji Joshowi Trankowi. Mówiło się, że reżyser chce nakręcić stylizowany body horror, jednak studio postanowiło wtrącić się w proces twórczy. Na skutek tego do kin trafił twór, który chyba sam nie wiedział do końca, czym jest. Po 30 latach Disney postanowił podjąć rękawicę i zmierzyć się z komiksową familią. Czy ostatecznie udało mu się wyjść z tego starcia obronną ręką?
Pierwsze kroki w MCU
Fantastyczna 4: Pierwsze Kroki (2025) w reżyserii Matta Shakmana (wcześniej w ramach Marvel Cinematic Universe odpowiedzialnego za serial WandaVision) jest filmem opowiadającym o rodzinie superbohaterów, którzy uzyskali swoje supermoce w wyniku kosmicznego promieniowania. Na czele całej drużyny stoi genialny naukowiec Reed Richards, znany jako Mr. Fantastic (Pedro Pascal), który potrafi rozciągać swoje ciało niczym gumę. U jego boku w walce, jak i życiu zawsze jest jego żona Sue Storm (Vanessa Kirby) posiadająca moc stawania się niewidzialną oraz tworzenia potężnych pól siłowych. Towarzyszą im: młodszy brat Invisible Woman, Johnny Storm, czyli Human Torch (Joseph Quinn), który potrafi przybrać ognistą formę i w pełni kontrolować ogień oraz najlepszy przyjaciel Reeda Ben Grimm, znany jako The Thing (Ebon Moss-Bachrach) – jest cały z kamienia i ma nadludzką siłę. Jeśli ktoś zastanawia się, gdzie umiejscowić ten film w chronologii MCU odpowiadam: nigdzie. To swoisty spin-off całej serii, ponieważ akcja dzieje się w innym uniwersum.
Co warte zaznaczenia, akcja filmu rozgrywa się 4 lata po wcześniej wspomnianym locie w kosmos. Nie mamy tutaj klasycznego origin story, jak to Disney ma w zwyczaju. Na srebrnym ekranie śledzimy historię już działającej drużyny. Łączą ją naprawdę silne więzi – ze sobą nawzajem i zwykłymi mieszkańcami świata przedstawionego. W momencie, kiedy poznajemy Reeda i Sue są oni szczęśliwym małżeństwem, które po wielu staraniach dowiaduje się, że w końcu spełnią marzenie o zostaniu rodzicami. Jak jednak śpiewał Dżem: w życiu piękne są tylko chwile. Na horyzoncie pojawia się zagrożenie, o skali większej niż jakikolwiek złoczyńca, z którym do tej pory mierzyli się F4.

Mamy Jetsonów w Marvelu
Świat przedstawiony utrzymany jest w klimacie retro-futurystycznym. Fani Jetsonów powinni być zachwyceni. Twórcy scenografii i kostiumów naprawdę postarali się, by ten film wyróżniał się na tle innych produkcji MCU i miał własny niepowtarzalny klimat. Widoczne jest to nawet w pozornie prozaicznych, codziennych czynnościach bohaterów. Przykładowo Reed nagrywa gromadzone informacje na płytę winylową mimo posiadania superkomputera. Osadzenie akcji w świecie inspirowanym latami 60. XX wieku to zdecydowanie strzał w dziesiątkę. Ma to jeszcze większe znaczenie, jeśli cofniemy się do komiksowego pierwowzoru, który zadebiutował w 1961 roku. Shakman pokazuje, że kino superbohaterskie wcale nie musi być generyczne. Recenzje pokazują, że na ekranie wciąż jest miejsce na różnorodność stylistyczną. Sam reżyser ewidentnie świetnie się bawi, podróżując w przeszłość. Było to już widoczne przy okazji WandaVision, gdzie każdy odcinek stylizowany był na inną dekadę w dziejach telewizji.
Przy okazji przenoszenia widza w czasie nie sposób nie wspomnieć o muzyce w filmie Shakmana, która idealnie wpasowuje się w klimat lat 60. Kompozytorem odpowiedzialnym za ścieżkę dźwiękową jest Michael Giacchino znany m.in. z The Batman (2022) oraz UP (2009). Muzyk wraz z reżyserem doskonale wiedzą, za którą strunę pociągnąć w zależności od sceny. Kiedy widzimy codzienność fantastycznej rodziny, muzyka stanowi tło, wprowadzając miły, a czasami wręcz intymny nastrój. Natomiast kiedy pojawia się zagrożenie, czujemy, że gra toczy się o wielką stawkę.

Czy w końcu mamy ładny film MCU?
Fantastyczna 4: Pierwsze Kroki jest zdecydowanie jednym z najlepiej wyglądających filmów Marvela zarówno dzięki wcześniej wspomnianej scenografii, jak i CGI, które w ostatnich latach było na dość niskim poziomie. Piękno efektów komputerowych widać najlepiej w kosmosie – oczywiście tym kinowym. Porównania obrazu Matta Shakmana do filmu Interstellar Christophera Nolana nie są przesadzone. Przestrzeń kosmiczna i ciała niebieskie dawno nie wyglądały tak dobrze na srebrnym ekranie. To jeden z tych filmów, które warto nie tylko zobaczyć, ale i przeżyć w IMAXie, czyli formacie dedykowanym dla tej produkcji. Oczywiście nie ma rzeczy idealnych i tutaj również można dostrzec pewne mankamenty techniczne. Na liście można by umieścić wygenerowane komputerowo dziecko, czy problem z synchronizacją ruchu ust Silver Surfer granej przez Julię Garner.

Fantastyczne aktorstwo
Casting od początku budził mieszane emocje wśród internautów. Wielu fanów liczyło, że w roli Mr. Fantastica zostanie obsadzony John Krasinski, szczególnie po jego krótkim epizodzie w filmie Doktor Strange: W multiwersum obłędu. Kiedy pojawiły się informacje, że to jednak Pedro Pascal zostanie Redeem Richardsem nie wszyscy byli zadowoleni. Powód? Chilijsko-amerykański aktor nie do końca przypominał komiksowego pierwowzoru. Tymczasem Pascal potwierdził, że jest artystą przez wielkie A i zamknął usta sceptykom. Fantastycznie odegrał rolę Reeda – geniusza w spektrum, który przy problemie musi zawsze przemyśleć każdą możliwą opcję. Jego ekranowa chemia z Vanessą Kirby jest naprawdę fantastyczna, podobnie zresztą, jak gra samej aktorki. Kirby jako Sue Storm praktycznie zawłaszcza sobie całą uwagę widza, szczególnie kiedy pojawiają się wątki związane z macierzyństwem.
Joseph Quinn bez zarzutu sprzedaje Human Torcha, który nie chce już być tylko kojarzony z bycia kobieciarzem i cały czas próbuje udowodnić, że coś potrafi. Jest również bohaterem, który nawiązuje pewnego rodzaju relację z Silver Surferem. Ebon Che Moss–Bachrach ma najmniej do zagrania z całej czwórki jako The Thing. Mimo to odznacza się w każdej scenie, w jakiej się pojawia. Pomimo swojej kamiennej skóry jest sercem i duchem całej drużyny. Kiedy cała czwórka pojawia się na ekranie, nie ma ani chwili wątpliwości, że są kochającą się rodziną.
Ogłaszam nadejście Galactusa
Jednak, żeby nie było za słodko, trzeba również wspomnieć o antagonistach tej produkcji. Pierwszą postacią z dwójki głównych przeciwników naszych bohaterów jest Silver Surfer, w którą wcieliła się Julia Garner. To kolejne rozwiązanie castingowe, które zostało przez fanów przyjęte z rezerwą. Wszystko dlatego, że w poprzednich adaptacjach postać była odgrywana przez mężczyznę. Jednak, dla niewtajemniczonych, kobieca postać Shalla-Bal pojawiła się komiksowym świecie Marvela już w 1968 roku. Dlatego oskarżenia o wokeizm i gender-swap były bezpodstawne. Aktorka bezproblemowo wcieliła się w tę postać. Moment, kiedy przylatuje na Ziemię, by zapowiedzieć przybycie Galactusa, bez wątpienia zostanie jedną z najbardziej pamiętnych scen Marvela. Co ciekawe sam dźwięk staje się viralem na TikToku.
Na wyrazy uznania zasługuje także Ralph Ineson, który swoją barwą głosu rewelacyjnie oddaje majestat bytu, jakim jest Galactus. Od pierwszej sceny, w której go widzimy, a przede wszystkim słyszymy, nie mamy wątpliwości, że jest to jedna z najpotężniejszych postaci ukazanych w MCU.

Disney wyszedł z tego starcia zwycięsko?
Fantastyczna 4: Pierwsze Kroki to zdecydowanie udany film lub przynajmniej najlepsza inkarnacja superbohaterskiej rodziny Marvela na wielkim ekranie. Wszystko jest na przynajmniej bardzo dobrym poziomie, poczynając od aktorstwa po scenografię. Jest to jedna z tych produkcji, na którą warto udać się do IMAXa ze względu na jej rozmach. Motyw przewodni filmu, czyli topos rodziny, może i nie jest niczym wybitnie oryginalnym, ale dobrze przemyślany nadal potrafi skłonić człowieka do refleksji. Może nie jest to nowa jakość w kinie komiksowym, ale stylistyka i pomysł na poprowadzenie historii zdecydowanie wyróżnia tę produkcję na tle innych dzieł MCU. Sama Fantastyczna Czwórka ma powrócić już w przyszłym roku przy okazji premiery Avengers: Doomsday. Mam nadzieję, że F4, jak i Thunderbolts (2025) są potwierdzeniem na to, że Kevin Feige i jego drużyna wrócili na właściwe tory. W końcu widać, w jakim kierunku ma iść to uniwersum. MCU czeka naprawdę fantastyczny okres.
Autor: Kacper Ryske
Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj.