Duszna sala w Antykwariacie Bukinista, czyli wracaj bo ciemno, Tytus Gaming i milion lat przestępnych [RELACJA I WYWIADY]

Małe koncerty mają niezaprzeczalny urok, który fascynuje mnie od lat. Ta fascynacja dawno temu przywiodła mnie w progi niezalu, który szczególnie w Poznaniu ma się bardzo dobrze. W dobie masowych koncertów na stadionach, z biletami nierzadko przekraczającymi tysiąc złotych, jest coś transgresyjnego w przebywaniu w środowisku w którym artyści mieszają się z widownią, a wejściówki nie przekraczają ceny obiadu na mieście. Oczywistym więc dla mnie było, że ten całkiem ciepły jak na listopad wieczór, spędzę właśnie w Antykwariacie Bukinista w towarzystwie zespołów wracaj bo ciemno, Tytus Gaming i milion lat przestępnych.

Każda z kapel grających w ubiegły piątek ma w moim odczuciu coś niesamowicie ludzkiego, a co jeszcze wspanialsze, każdy z nich reprezentuje to na swój własny, unikatowy sposób. Czy to przez szczere, momentami pełne tęsknoty teksty wracaj bo ciemno, bezpretensjonalne brzmienie Tytus Gaming, czy przejmujące wokale Adriana z miliona lat przestępnych. Z pewnością tej „ludzkości” nadaje DIY charakter wszystkich projektów.

fot. Gwen z ostatniego kontynentu

Wzajemne wsparcie, podziw i szacunek

Trudno nie zauważyć atmosfery wsparcia, która była wszechobecna tamtego wieczoru, chociażby poprzez wzajemne dedykowanie sobie utworów, podziękowania na scenie i rozmowy w przerwach. Potwierdzają to słowa Karoliny z miliona lat przestępnych: „Czuję nie tylko stres przed koncertem. Czuję też taką wdzięczność, bo bardzo lubię zespoły z którymi gramy na jednej scenie. Jestem szczęśliwa, że również mamy szansę z nimi wystąpić”.

Wychodzę z takiego założenia, że ma się zespół, żeby grać koncerty. A to jest też fajne, dla nas to jest zawsze przyjemny wyjazd w fajnym gronie, więc bardzo lubimy to robić. Dzięki temu poznajemy masę fajnych ludzi i fajnych zespołów.” – dodał Maurycy z wracaj bo ciemno. „Jak myślę sobie o tym, jak chciałabym grać na perkusji, to myślę o tych polskich zespołach, i to na pewno jest milion lat przestępnych oraz są to przeprosiny” – mówi Misia, perkusistka grupy.

Biorąc to wszystko pod uwagę, nietrudno zakochać się w niezalu i w takich miejscach. Miejscach, gdzie merch sprzedaje sam wykonawca, tytuł płyty jest napisany markerem, a atmosfera może zostać określona mianem swojskiej.

Słodko-gorzkie wracaj bo ciemno

wracaj bo ciemno to warszawskie trio w składzie Maurycy (gitara, wokal), Janek (bas) i Miśka (perkusja). Ich zdjęcie na Bandcampie przywodzi na myśl Spiderland zespołu Slint. Samo wracaj bo ciemno jest jednak dużo bardziej energiczne od ich nieco starszych pierwowzorów. Gitary i dzwonki łączą się ze szczerymi, momentami bardzo prostymi tekstami. Choć pojawia się w nich dobitna nostalgia, czy nawet dość dotykający smutek, jak w poruszającym utworze matka, ich muzyka emanuje prawie świątecznym (może to kwestia dzwonków?) ciepłem. „Poradzimy sobie, choćby nie wiadomo co / Może potrzebuję zedrzeć sobie gardło / Jadąc nocą przez pustkowia?” – to fragment piosenki james murphy. „Słodkie jezu, mam nadzieję, że nie jesteśmy sami” – to z kolei Seba mówi. Te słodko-gorzkie linijki, które odwołują się do poczucia wspólnoty i jedności, bardzo dobrze podsumowują klimat twórczości wracaj bo ciemno. Jest ludzka, szczera i ciepła.

W maju tego roku wydali swój pierwszy album, już wiem, co będziemy dzisiaj robić, nieco ponad rok od wydania debiutanckiej EP-ki. „Generalnie te piosenki powstawały dość chaotycznie. Maurycy wymyślał nuty i bardzo nam się podobały, ale musieliśmy je zebrać do kupy i po prostu nagrać wszystko. Tak naprawdę, same nagrywki ile trwały?” pyta Misia. „Z dwa miesiące, z trzy?” – odpowiada Janek. „W sensie, zależy jak na to patrzysz, bo my to nagrywaliśmy etapami, ale przede wszystkim mi się bardzo podobał proces. Miałem kupę funu z tego jak kminić nad tym, jak to ma brzmieć. Też zrobiliśmy to z naszymi znajomymi, przyjaciółmi. […] Dla mnie to był blast.

Już wiem, co będziemy dzisiaj robić (słuchać niezalu)

Nawiązanie do Fineasza i Ferba w tytule nie jest przypadkowe – album zamyka idiotyczny cover, czyli cover czołówki z kreskówki. „Ja kocham Fineasza i Ferba. No po prostu, to jest najlepsza bajka ever! Oglądałam Fineasza i Ferba jak byłam mała, oglądałam go z moim ojcem, do teraz cytujemy sobie jakieś teksty z niego. Obejrzałam cały ten serial w trzech językach. […] No i są tam piosenki, które są bardzo catchy, muszę przyznać. Chłopaki też lubią, ale to ja jestem obsessed” – przyznaje perkusistka.

wracaj bo ciemno otwierali wieczór i pomimo problemów technicznych oraz delikatnego opóźnienia w grafiku rozgrzali widownię. Po dziesięciu minutach każdemu było na tyle ciepło, że sami artyści zwrócili na to uwagę. Dzielnie dotrwali jednak do końca, a duchota nie wpłynęła na świetną jakość ich występu. Zespół zagrał głównie piosenki ze swojego LP, ale podczas występu znalazło się miejsce dla utworów z EP-ki, w tym najpopularniejszego, kto zabił Laurę Palmer?.

fot. Gwen z ostatniego kontynentu

Okładki z Painta i leniwe dźwięki

Tytus Gaming z Poznania i okolic sami klasyfikują się jako indie rock. Muszę jednak przyznać, że nie potrafię porównać Tytusa do czegokolwiek, co słyszałem wcześniej. To brzmienie tak unikatowe, że trudno ten projekt jakkolwiek zaszufladkować. Ta wyjątkowość znajduje swoje odbicie w warstwie tekstowej. Rozbrajająco bezpretensjonalne linijki łączą się ze spolszczonymi angielskimi słowami i intencjonalnymi literówkami w tytułach (np. Wajbik, Bez Bulu Nie Ma Gaina).

„Ja na początku chciałem robić inną muzykę, to był jakiś taki eksperyment z mojej strony, to było jakoś dla beki, czy coś takiego” – mówi Tytus Walterowicz. „Ja tak sobie przetwarzam wspomnienia, przynajmniej tak mi się wydaje”. W tych z pozoru nieco niechlujnych tekstach, wydobywa się dość przemyślana wrażliwość, a często nawet romantyzm. Tytus Gaming i jego muzyka jest, przynajmniej w moim odczuciu, wybitnie nostalgiczny. Oprawa graficzna wydanych do tej pory projektów potęguje to wrażenie. Wystarczy spojrzeć na okładkę wydanej niecały miesiąc temu Powtóreczki z rozryweczki.

Wielkopolskie osobliwości

Tytus Gaming ma jako projekt nieco ponad rok na karku, a za nim już całkiem sporo wydań. „Miałem taki moment, że nie mogłem się przełamać z robieniem swojej muzyki, miałem z tym problem. Robiłem piosenki, które miały na przykład trzydzieści sekund czy coś takiego, żeby po prostu robić jakiekolwiek piosenki. […] Jako, że robiłem takie krótkie utwory, to stwierdziłem, że dobra, jak już mam trzydzieści sekund, to zrobię piosenki, które mają po półtora minuty. Taki chyba był mój ogólny zamysł, i tak też wyglądała ta pierwsza EP-ka” – mówi Tytus o swoich początkach. Z kolei o poszukiwaniach swojego dźwięku i o najnowszym albumie wypowiadał się tak: „Ja myślę, że tak na sześćdziesiąt procent już to jest znalezione, a jeszcze to czterdzieści pozostało do odkrycia. Czuję progres od początku, kiedy to totalnie nie było wiadome, a teraz czuję, że faktycznie trochę jest.

Osobliwość projektu była zauważalna na scenie. Niewątpliwie sentymentalny utwór Crispy został przerwany dość długim fragmentem marszu weselnego, a w innym miejscu ozdobiony charakterystycznym riffem z Rapp Snitch Knishes. Występ zakończyła przedłużona instrumentalnie wersja outro z Rock Songs!!!, czyli Feeling LOST in Your Twenties? Watch this. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się tak katartycznego doświadczenia podczas tego wykonania i w duchu miałem nadzieję, że utwór nie dobiegnie końca. Myślę, że spora część widowni podzielała moje odczucia, domagając się utworu na bis. Niestety, ramy czasowe na to nie pozwoliły i Tytus wraz z zespołem zeszli ze sceny. 

fot. Gwen z ostatniego kontynentu

MLP, przyjaźń to magia

Poznali się na próbie grupy Malk, w której kiedyś wspólnie grali. Poza tym oboje niezależnie udzielali się w innych projektach: Karolina (Lost Affection) i Adrian ze szczególnie imponującym dorobkiem scenicznym (trujące kwiaty, arizona ghost radio, kartogtafia). Pomysł na zespół narodził się w grudniu 2023, a pierwsza próba odbyła się w pokoju wokalisty. Adrian (gitara, wokal) i Karolina (perkusja), bo o nich mowa, to milion lat przestępnych, czyli duet z pogranicza midwest emo, screamo i math rocka.

Sami uważają, że to czym milion lat przestępnych wyróżnia się na tle innych ich projektów to przede wszystkim liczba członków. „Z racji tego że jest nas dwa razy mniej, przerodziłem się z basisty na gitarzystę. Dostałem trochę pieniędzy na dwie dodatkowe struny i zaczęliśmy robić bardziej midwestową muzykę, bo otwarty tuning jest ważny” – humoryzuje Adrian. „Powiedziałabym, że wszystkim tak szczerze. poza liczbą członków, również gatunkiem muzyki. Każdy zespół ma swój własny vibe, to jak pracuje, to jak tworzy muzykę” – mówi Karo. „U nas w milion lat przestępnych vibe jest zaje****y. […] Powiedziałabym, że jest idealna proporcja między takim goofing around, a tworzeniem na poważnie. Podoba mi się ten bilans. […] To, co innego grałam, było takie cięższe, może trochę shoegaze, jakiś tam nie wiem, bubble punk. A to jest takie (symulacja odgłosów gitary i krzyczenia), i jakaś taka fun gitarka”.

Koncertowa wrażliwość

Milion lat przestępnych łączy głęboko personalne teksty i intensywny występ wokalny z przyjemnymi, math rockowymi riffami. To wymagający emocjonalnie projekt nawet dla słuchacza, a co dopiero dla artysty. „Koncert to jest pewien performance i trzeba wszystkie najszczersze rzeczy z siebie wyduszać. Po to jest muzyka, więc trzeba siebie jak najbardziej przedstawić. Kto to lubi, kto z tym reluje, jak to młodzież mówi, to zostaje na koncertach. Myślę, że to po prostu musi być najszczersze oddanie siebie, wszystkich brudnych emocji i czystych emocji, i wszystkich pięknych i brzydkich” – mówi Adrian.

Nieco odmienną perspektywę ma Karolina: „Nie powiedziałabym, że są to ekstremalne emocje. Może zdecydowanie bardziej ze strony Adriana, skoro to on tworzy i melodie i teksty, które są na pewno bardzo osobiste. Ja tu głównie gram do muzyki (śmiech), głównie gram na perkusji. Jeśli chodzi o granie na żywo, towarzyszą mi takie emocje, nie wiem czy też powiedziałabym że super ekstremalne, ale niemalże przed każdym koncertem dalej się bardzo stresuję, bo mi po prostu zależy na dobrym występie. […] I jak sobie radzę? I don’t know, czasami sobie nie radzę. Czasami wypiję piwko, czasami poskaczę do zespołów, które grają przed. […] Czuję się szczęśliwa, że ludzie tego słuchają i kupują merch! What the f***? A ja jestem taka wiesz, zwykła dziewczyna, i mam fanów? To jest mega miłe.”

milion lat przestępnych LP

Debiutancki album miliona ukazał się w kwietniu tego roku, nakładem DIY wytwórni Close Call Records. Jak głosi napis na rewersie fizycznego wydania, utwory nagrywane były częściowo na salce, częściowo w domu, a częściowo w aucie Adiego. Self-titled łączy piosenki z ich demo, a także kompletnie nowy materiał. Energia przeskakuje z szybkiego tempa większości utworów, na melancholijne i nieco przytłumione brzmienie outro, kolejnej nocy. Projekt godny polecenia każdej osobie lubiącej prawdziwe surowe emocje w muzyce. Często trudne teksty, w których przewijają się motywy bezsilności i poszukiwania swojej tożsamości, przekazywane są bez większego filtra za pomocą intensywnej perkusji i krzyczenia w mikrofon.

Zespół zaprezentował większość utworów z miliona lat przystępnych. Zgodnie z moimi oczekiwaniami, ich występ stał się polem do wyładowania frustracji, co zaowocowało skromnym pogo na dwóch ostatnich utworach. milion lat przestępnych kończyło wieczór, jednak publiczność była daleka od zmęczenia. Około godziny 22 duet jednak zszedł ze sceny, co domykało piątkowy line-up.

fot. Gwen z ostatniego kontynentu

Do następnego

Wyszedłem z Antykwariatu Bukinista ze znajomym poczuciem satysfakcji z wysłuchania dobrego gigu, i z nową falą wdzięczności za polską scenę niezależną. Warto śledzić scenę DIY, szczególnie dla takich zespołów jak wracaj bo ciemno, Tytus Gaming i milion lat przestępnych. Wszystkie wymienione kapele możecie znaleźć na Bandcampie, streamingach oraz mediach społecznościowych. Przychodźcie na koncerty, kupujcie merch i wspierajcie niezależną scenę muzyczną.

Autor: Teodor Lisak

Więcej relacji z koncertów przeczytasz tutaj!